Życie zmienia się jak w kalejdoskopie. Różne historie przytrafiają nam się na drodze do śmierci, jedne bardziej przyjemne inne mniej przyjemne, ale musimy żyć dalej. Nasze życie nie może być pasmem sukcesów, bo po pewnym czasie znudziło by nam się ciagle stanie na piedestale. Strasznie męczące jest być o krok czy nawet dwa przed innymi. Zawsze z tylu głowy mamy wrażenie, że ktoś nas goni, że musimy być od niego lepszymi za wszelką cenę i musimy się jeszcze bardziej przyłożyć, tracąc tym samym radość z tego, co już osiągnęliśmy.
Dlatego zatrzymajmy się i pomyślmy o miłości. Rozważmy ten temat od podszewki, prześwietlmy go z każdej strony. Zastanówmy się czy jest nam potrzebna...
Moje życie nie obfituje w historie miłosne, wiec doświadczenie w tym temacie mam raczej znikome, bo jak uważa większość ludzi: nie przeżyłaś tego, wiec nie wiesz jak to jest. Ja osobiście mam na ten temat skrajnie inne zdanie...
W moim życiu tak naprawdę od zawsze był tylko jeden mężczyzna i nie, nie jest nim mój ojciec. Pojęcie mężczyzna pewnie też nie jest w pełni adekwatne do postawy mojego ukochanego. Bardziej pasuje do niego określenie chłopiec... Wiecznie młody, głodny przygód, niestroniący od imprez i trunków, którego mottem życiowym mogłoby być zdanie: 'bawmy się póki możemy'. Każdy weekend jest powodem do świętowania, a niedziela nie ma nic wspólnego z kościołem, relaksem czy nawet odpoczynkiem... Jest to dochodzenie do siebie, do normalności, przygotowanie do poniedziałku, normalnego życia. Określenie normalnego również niezbyt do niego pasuje. Ale... Pomimo 1000 wad nadal dostrzegam te dwie czy trzy jego zalety. Dostrzegam, ponieważ nikt oprócz mnie ich nie widzi. Dla każdego jest jedynie dobrym kompanem na piątkowy i sobotni wieczór oraz czasami na wieczory w tygodniu roboczym. Każda osoba, której mówię, że Damian taki nie jest mi nie wierzy, ponieważ sama nie umiem sprecyzować, czym są jego zalety... Co za ironia. Jedyna osoba widząca jego zalety nie potrafi ich nazwać, więc wychodzi na to, że może one wcale nie istnieją, ale nie w tym rzecz. Przez moja ukochaną skrzynkę pandory obcięłam się od świata. Nikt inny nie jest w stanie mi zaimponować, zainteresować na tyle, żebym zwróciła na niego uwagę dłużej niż tydzień.
Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie marzyłam o normalnym związku, bo chyba mam to wpisane w geny jak większość kobiet na tej planecie, co nie zmienia faktu, że utknęłam na etapie marzeń.
Popołudniowe wyjście do kina, romantyczna kolacja czy spacer po parku w deszczu... Romantyczna kaczucha utknęła we mnie na tyle głęboko, że boję się jej dotykać, ze nie spełni ewentualnych roszczeń nieszczęśnika, który będzie w przyszłości chciał spędzić ze mną chociaż jakiś okres swojego życia. Okres, dlatego że nie potrafiłabym go zmusić do pozostania ze mną za wszelka cenę. Nie jestem typem wojowniczki, majstra, który będzie naprawiał to, co zepsute. Wszystko musi być czarno-białe. Albo chcemy spędzać ze sobą czas, albo nie czujemy takiej potrzeby. Jeśli to drugie to po co się męczyć. Jestem z natury dobra osobą, która nie życzy nikomu źle, więc czemu miałabym żądać czyjegoś nieszczęścia dla mojego komfortu...
Jednak żeby przejść do żądań, pasowałoby dojść do tego etapu, kiedy moznaby takie mieć. W mojej głowie istnieje dosyć jasna granica pomiędzy zauroczeniem a miłością. Zazwyczaj przedstawia się ona następująco: reszta świata vs. Damian. Dlaczego miałabym cierpieć z powodu jakiejś płotki, skoro mam stabilna sytuację z Damianem. Nie ruszymy się ani w jedną, ani w drugą stronę, a w przypadku kogoś innego istnieje ryzyko rozczarowania, etapu tuż przed związkiem w którym każdy stara się być idealnym. Kobiety zawsze dbają o swój wygląd, udając mocno zainteresowane hobby swojego wybranka, mężczyźni grają kochanków, przyszłych mężów, co nie ma nic wspólnego z tym jacy są naprawdę. We gronie swoich przyjaciół nie rozmawiają w ten sam sposób, nie pilnują wypowiadanych przez siebie słów, są sobą, a nie kimś, kim powinni być. Może zbytnio uogulnilam ten podział, nie chce nikogo urazić, ale taka jest prawda. Druga osoba nas zmienia w mniejcyzm bądź większym stopniu, ale zmienia.
Czy jest nam to potrzebne? Czy potrzebujemy miłości czy tylko bliskości i stabilizacji? Co tak naprawdę jest głównym celem naszego żywota? Przeżycie? Potomstwo? A może śmierć?
Wszystkie umęczone dusze łączmy się! Dość dyktatury mediów i przeszłości! Nie kochajmy i nie bądźmy kochani! Poszukujmy stabilizacji, która pomoże nam wytrwać do śmierci bez zbędnych przeszkód. Nie smućmy się, nie weselmy. Żyjmy zamknięci w swoich domach, bez aspiracji i pomysłu na przyszłość, udręczeni miłością, która może jest nasza, ale nigdy nią nie będzie. Dajmy sie nie rozumieć, być zagadką, przedmiotem badań psychologów.
Wygonimy nasze myślenie na emeryturę zamieniając je na powszechne, popularne. Myślmy jak reszta, bądźmy tacy sami. Inność nie oznacza gorszości. Inność oznacza niezrozumienie, zagubienie i niechęć.
Rzućcie na mnie klątwę. Może wtedy pozwolę sobie kochać i być kochaną