Nie chcę pisać rzeczy typu: jestem za gruba, jestem brzydka i tym podobne. Ja się sobie podobam. Oczywiście mam swoje kompleksy, które spędzają mi sen z powiek, ale potrafię się do nich przyznać przy swoich znajomych, a nawet się z nich śmiać, więc myślę, że oni też mnie taką akceptują. Swoją drogą, że zachowują się bardzo stosownie i nie wypominają mi ich na każdych kroku.
Nie chcę pisać, że nie mam chłopaka tylko ze względu na Toma, co może jest po części prawdą, ale nie w tym tkwi sęk. Bardzo mi się podoba i chyba jak w każdym fanfiction, kocham ( znacie moje zdanie na ten temat) i nienawidzę go jednocześnie, ale to nadal nie jest powód.
Dzisiaj rano dostałam wiadomość od zupełnie nieznanego mi chłopaka czy możemy się poznać. Pytanie trochę mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj nikt nie pyta się o takie coś już na początku. Jestem przyzwyczajona do zwykłej gadki szmatki i dopiero pytam się "skąd my się znamy?", na co dostaję odpowiedź "możemy się dopiero poznać". Takim oto sposobem odpisałam, że nie wiem, ale istnieje taka możliwość. To, co zdarzyło się później, totalnie mnie zniszczyło. Jego drugim pytaniem nie było nic innego tylko czy mam chłopaka. Serio?! Czy tak powinno się poznawać ludzi? Nawet jeśli piszesz do mnie z zamiarem bycia ze mną, fajnie by było gdybyś chociaż chciał mnie trochę poznać. I nie tyczy się to tylko mnie.
Gdzie podziały się te wszystkie bzdury o zdobywaniu, trofeach i tak dalej. Halo! Ja mogę być trofeum, jak najbardziej, ale nie mam zamiaru podawać się na tacy, żeby później uchodzić za łatwą. W każdym utworze psychologicznym, kształtującym nasze wyobrażenie miłości znajduje się właśnie zdobywanie, szukanie, poszukiwania. Nie trzeba daleko szukać: Kopciuszek, Królewna Śnieżka, Fiona czy nawet Mała Syrenka. To wszystko to wskazówki, które dali nam przede wszystkim mężczyźni? Bracie Grim, Hans Christian Andersen i William Steig. To mężczyźni piszą/ pisali najpiękniejsze historie miłosne, które teraz zaliczamy do klasyki. Nie wiem, co się zmieniło, że nagle kobiety doszły do głosu i powstaje 50 Twarzy Greya ( osobiście lubię tą historię), ale z księżniczek stałyśmy się uległymi. Coś tu jest nie tak.
Jestem wolna, ponieważ nadal czuję się księżniczką! Często gubię buty, nie da się mnie dobudzić i rzadko wychodzę z domu! Czekam aż Tom się ocknie i w końcu ruszy swoje cztery litery, żeby mnie uratować, a jeśli nie on to trudno. Nie mam zamiaru zaniżać standardów tylko po to, żeby nie zostać starą panną. Może moje źródła naukowe nie pokazują przykładów samotnych starych kobiet, ale ja wiem, że też mogę być samotną, szczęśliwą księżniczką!
Z drugiej strony, chyba po prostu nie chcę się z nikim wiązać. Lubię być niezależna, przed nikim się nie tłumaczyć, mam grupę znajomych, z którymi się spotykam i nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym z tego zrezygnować. Pewnie większość z was sądzi, że to, co napisałam, nie jest prawdą, ale chyba się mylą. Wśród moich znajomych jest dużo par, które się kochają i są ze sobą szczęśliwe, a nawet próbują zachować pozory, że jedna osoba nie jest zależna od drugiej. Jednak, kiedy spojrzeć na to przez pryzmat tego jak się zachowują, o czym mówią, co robią, kiedy nikt nie patrzy..
Mój dawny przyjaciel znalazł sobie dziewczynę, której na początku nie lubiłam. Możliwe, że czułam się zagrożona, tym że będzie spędzał więcej czasu z nią niż ze mną. Może inaczej, że przestanie mieć czas na widywanie się ze mną, co też się stało. Dziewczynę polubiłam, a nawet się z nią zaprzyjaźniłam, bo okazała się normalną dziewczyną, która potrafiła sobie ustawić Adama tak, jak chciała. Jednak z upływem czasu ich związek tak ewoluował, że oboje zmienili się nie do poznania. On zawsze punktualnie o 22 dzwoni do niej i rozmawiają ponad godzinę, mimo że pojechała do domu godzinę wcześniej. Nie obchodzi go to, że stoimy, rozmawiamy w większym gronie, on po prostu odchodzi 20 metrów i rozmawia. Nie będę opowiadała wam więcej o Adamie, bo ostatnimi czasy spędzam z nim coraz mniej czasu, bo najzwyczajniej w świecie nie mamy o czym rozmawiać, chyba że o Julce albo o szkole, którą on ma gdzieś. Za to Julka też nie pozostała dłużna swojemu chłopakowi. Chce zapalić papierosa, ale tego nie zrobi, bo Adam się dowie. Chce się napić z nami piwa, ale tego nie zrobi, bo się Adam dowie. Kiedy zapraszam ją do siebie, od razu biorę poprawkę na to, że Adam albo zadzwoni po 15 minutach, żebyśmy wyszły na dwór albo, żeby Julka przyszła do niego; lub po prostu przyjdzie do mnie i we własnym domu będę się czuła jak piąte koło u wozu. Dacie wiarę, że ten związek jest na tyle toksyczny, że Julka oduczyła się używania sztućcy?
Oto właśnie to, czego się boję. Boję się, że przez związek stracę samą siebie, bo będę musiała widywać się cały czas z jedną osobą, która będzie chciała być całym moim światem. I właśnie dlatego mam Toma. Z jego strony nie odczuwam żadnego zagrożenia związkiem, dlatego mi się tak podoba. Stwarza on wokół siebie taką aurę, jakby mur, przez który żadna dziewczyna nie zdoła przejść. On też boi się utraty swobody, dlatego póki co tylko z nim mogłabym się związać. Dodatkowym plusem całej tej sytuacji jest to, że wcale nie muszę się tego obawiać. Nawet najlepiej zapowiadające się związki czasami się psują, a w naszym wypadku nie ma takiej możliwości. Jak może się popsuć coś, co nigdy nie będzie miało szansy na ziszczenine? Tom nigdy nie zapyta się czy chciałabym być z nim, dlatego też nie muszę martwić się odpowiedzią, a w przypadku innych to on nią jest.
Damian to Damian. Koniec.
18 maja 2015
14 maja 2015
Wtorek, jako jedno słowo.
Pominę moją drobną intrygę związaną z wyimaginowanym chłopakiem, z którym rzekomo się spotykałam. Pominę fakt, że postanowiłam już nigdy więcej nie spotkać się z Adrianem, Tomem i innymi, po tym, jak umawiałam się z nimi przez cały dzień. Nawet nie zwracam na to szczególnej uwagi.
Teraz chciałabym zwrócić uwagę na coś bardzo istotnego, czyli słowa, które wypowiadamy. Nie wiem jak wy, ale ja staram się ostrożnie dobierać słowa tak, żeby nie uraziły nikogo, żeby nie kłóciły się z moim sumieniem czy prawdą. Jest to strasznie trudne, bo nie można zapomnieć o sobie i swoim własnym charakterze. To chyba jeden z głównych problemów tego świata. Trzeba balansować na krawędzi między tym kim jesteśmy, a tym jak powinniśmy się zachowywać, co mówić.
Zazwyczaj to słowa ranią najbardziej. Wypowiedziane w złym momencie, w złym kontekście, źle zestawione. Mogą wynikać z tego różne rzeczy i tak właśnie było w ubiegły wtorek...
Wyciągnięta na grilla, na którym i tak nic nie jadłam tylko piłam, można powiedzieć, że dobrze się bawiłam. Chyba nigdy w życiu nie dostałam tylu komplementów i drobnych uprzejmości, na które nie wiedziałam, jak już mam reagować. Jak zwykle zresztą, czekałam na przybycie Toma, który lubi bawić się w Kopciuszka i zazwyczaj pojawia się w okolicach północy, co też się stało tamtego dnia.
Cały wieczór wygłupialiśmy się z pewną grupką znajomych, w której był Adrian. Śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy sobie zdjęcia jak i moim nogom, które wyjątkowo pokazałam, zakładając sukienkę. Jedno z takich zdjęć zostało wysłane do prawie wszystkich moich snapowych znajomych z podpisem "ale szyny". Nie do końca pamiętam czy ja sama to napisałam pod czyjąś presją, czy ktoś inny to zrobił. Bądź, co bądź bardzo miłe było to, że kolega obok zrobił screena tego zdjęcia, oczywiście udawałam urażoną, zawstydzoną, jak zwał, tak zwał. I w tym momencie powinnam wprowadzić postać Toma, która przyjechała i praktycznie rozgoniła całe towarzystwo do domów, przypominając każdemu, która jest godzina i jak bardzo nam wszystkim chce się spać.
Jednak wracając do słów, które ranią... Adrian zwrócił uwagę Tomowi, że wysłaliśmy mu zdjęcia, które od razu zaczął oglądać. Zapytany o to, jak podobały mu się "szyny", odpowiedział, że nie podobały. To był pierwszy cios, który od razu zwalił mnie na kolana i zlał zimną wodą od góry do dołu. Ukłucie żalu i w pewnym sensie zawodu było znaczące, ale Tom szybko dopowiedział coś jeszcze. "Nie podobały, nie podobają i nie będą się podobać". Jeśli tamte słowa mnie dotknęły, można sobie wyobrazić, co działo się ze mną po tych. Łzy pojawiają się w moich oczach nawet na wspomnienie o tym, ale wbrew temu, co wszystkie myślimy nie czułam smutku czy czegokolwiek podobnego. Myślimy, bo nadal nie wierzę, że mój organizm tak zareagował. Tym, co naprawdę czułam była pustka. Pustka, która rozprzestrzeniła się po całym moim ciele, do tego stopnia, że łza, która spłynęła po moim policzku, została starta przeze mnie chwilę później pod pretekstem poprawienia makijażu. Na szczęście było ciemno i mam nadzieję, że nikt jej nie widział, chociaż nie jestem pewna, bo jedyne, co wtedy robiłam, było tępe wpatrywanie się w Toma, z nadzieją, że z każdym kolejnym zamknięciem oczu, przeniosę się w inne miejsce i stwierdzę, że te słowa nigdy nie padły. Warto zauważyć, że po tym komentarzu zapanowała cisza, którą przerwał Tom zaraz po moim 'poprawianiu makijażu'. Mam nadzieję, że nie widział mojego smutku, bo z pustką to raczej pewne, ale dodał "szyny to są tramwajowe, kolejowe..". Jakby sytuacja sama w sobie nie była idiotyczna.
Później odbywały się już przeróżne rozmowy dotyczące, jak mniemam innych dziewczyn z sąsiedniego miasta czy coś takiego. Nie za bardzo pamiętam, bo wyłączyłam się i starałam się wymyślić sposób, dzięki któremu mogłabym się stamtąd wydostać, bez wzbudzania podejrzeń i chęci odprowadzenia mnie. Z pomocą w pewnym momencie przyszedł mi Tom(kto by pomyślał, że chłopak jest taki pomocny), który do końca wmówił wszystkim, że są zmęczeni.
TRYB OPOWiADANia
Wyszliśmy z podwórka Pawła na drogę prowadzącą do domu Adriana. On musiał skręcić w prawo, a ja z Tomem w lewo, żebyśmy mogli dojść do głównej ulicy prowadzącej do mojego domu i do samochodu Toma. Nie chcąc przeciągać, bo wiem, że moglibyśmy stać tam jeszcze z godzinę, pożegnałam się z Adrianem
- Co się dzieje? - zapytał, widząc moje 'zadowolenie' wymalowane na twarzy.
- To samo, co tam! - od razu odpowiedział Tom, jakby to pytanie było skierowane właśnie do niego. Przemilczałam sytuacje, bo jedyne, co mogłam zacząć robić to płakać, z głosem Toma odbijającym się echem w mojej głowie. Posłałam Adrianowi słaby uśmiech i skierowałam się wolnym krokiem w stronę głównej ulicy. Nie dało się ukryć, że chciałam, żeby Tom mnie wyprzedził i pojechał już do domu, a ja w tym czasie mogłabym na spokojnie dojść do domu. Mój plan spełnił się w połowie, bo chłopak faktycznie mnie wyprzedził o pięć kroków, żeby po chwili krzyknąć w moją stronę: - No chodź, bo cię porwą!
- Rozejrzyj się, kto miałby mnie porwać - odpowiedziałam pod nosem, całą silną wolą zmieniając "chciałby" na "miałby". W odpowiedzi usłyszałam ciche 'fakt' czy coś w tym rodzaju, ale zwolnił na tyle, że dochodząc do jego samochodu był tylko krok przede mną. Stanął pomiędzy tylnym zderzakiem a płotem skutecznie tarasując mi drogę do domu. Parę godzin wcześniej pewnie skakałabym z radości, że po prostu nie odjechał, jak to ma w zwyczaju, ale tym razem nie byłam w humorze. Nie zorientowałam się, kiedy mnie pocałował ani, kiedy wchodząc już na swoje podwórko, zauważyłam, że dopiero odjeżdżał.
Nie lubię opowiadać o dialogach, dlatego skorzystałam z 'trybu opowiadania', jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. Prawda jest taka, że dopiero następnego dnia zdałam sobie sprawę, że właśnie tak wyglądała końcówka naszego spotkania. Byłam tak pogrążona tym co powiedział, że nie zauważyłam, że zamiast normalnie pocałować mnie w policzek, 'zahaczył' o moje usta. Nie zauważyłam, że czekał dopóki nie doszłam do domu.
Słowa mogą tak wiele zmienić...
Teraz chciałabym zwrócić uwagę na coś bardzo istotnego, czyli słowa, które wypowiadamy. Nie wiem jak wy, ale ja staram się ostrożnie dobierać słowa tak, żeby nie uraziły nikogo, żeby nie kłóciły się z moim sumieniem czy prawdą. Jest to strasznie trudne, bo nie można zapomnieć o sobie i swoim własnym charakterze. To chyba jeden z głównych problemów tego świata. Trzeba balansować na krawędzi między tym kim jesteśmy, a tym jak powinniśmy się zachowywać, co mówić.
Zazwyczaj to słowa ranią najbardziej. Wypowiedziane w złym momencie, w złym kontekście, źle zestawione. Mogą wynikać z tego różne rzeczy i tak właśnie było w ubiegły wtorek...
Wyciągnięta na grilla, na którym i tak nic nie jadłam tylko piłam, można powiedzieć, że dobrze się bawiłam. Chyba nigdy w życiu nie dostałam tylu komplementów i drobnych uprzejmości, na które nie wiedziałam, jak już mam reagować. Jak zwykle zresztą, czekałam na przybycie Toma, który lubi bawić się w Kopciuszka i zazwyczaj pojawia się w okolicach północy, co też się stało tamtego dnia.
Cały wieczór wygłupialiśmy się z pewną grupką znajomych, w której był Adrian. Śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy sobie zdjęcia jak i moim nogom, które wyjątkowo pokazałam, zakładając sukienkę. Jedno z takich zdjęć zostało wysłane do prawie wszystkich moich snapowych znajomych z podpisem "ale szyny". Nie do końca pamiętam czy ja sama to napisałam pod czyjąś presją, czy ktoś inny to zrobił. Bądź, co bądź bardzo miłe było to, że kolega obok zrobił screena tego zdjęcia, oczywiście udawałam urażoną, zawstydzoną, jak zwał, tak zwał. I w tym momencie powinnam wprowadzić postać Toma, która przyjechała i praktycznie rozgoniła całe towarzystwo do domów, przypominając każdemu, która jest godzina i jak bardzo nam wszystkim chce się spać.
Jednak wracając do słów, które ranią... Adrian zwrócił uwagę Tomowi, że wysłaliśmy mu zdjęcia, które od razu zaczął oglądać. Zapytany o to, jak podobały mu się "szyny", odpowiedział, że nie podobały. To był pierwszy cios, który od razu zwalił mnie na kolana i zlał zimną wodą od góry do dołu. Ukłucie żalu i w pewnym sensie zawodu było znaczące, ale Tom szybko dopowiedział coś jeszcze. "Nie podobały, nie podobają i nie będą się podobać". Jeśli tamte słowa mnie dotknęły, można sobie wyobrazić, co działo się ze mną po tych. Łzy pojawiają się w moich oczach nawet na wspomnienie o tym, ale wbrew temu, co wszystkie myślimy nie czułam smutku czy czegokolwiek podobnego. Myślimy, bo nadal nie wierzę, że mój organizm tak zareagował. Tym, co naprawdę czułam była pustka. Pustka, która rozprzestrzeniła się po całym moim ciele, do tego stopnia, że łza, która spłynęła po moim policzku, została starta przeze mnie chwilę później pod pretekstem poprawienia makijażu. Na szczęście było ciemno i mam nadzieję, że nikt jej nie widział, chociaż nie jestem pewna, bo jedyne, co wtedy robiłam, było tępe wpatrywanie się w Toma, z nadzieją, że z każdym kolejnym zamknięciem oczu, przeniosę się w inne miejsce i stwierdzę, że te słowa nigdy nie padły. Warto zauważyć, że po tym komentarzu zapanowała cisza, którą przerwał Tom zaraz po moim 'poprawianiu makijażu'. Mam nadzieję, że nie widział mojego smutku, bo z pustką to raczej pewne, ale dodał "szyny to są tramwajowe, kolejowe..". Jakby sytuacja sama w sobie nie była idiotyczna.
Później odbywały się już przeróżne rozmowy dotyczące, jak mniemam innych dziewczyn z sąsiedniego miasta czy coś takiego. Nie za bardzo pamiętam, bo wyłączyłam się i starałam się wymyślić sposób, dzięki któremu mogłabym się stamtąd wydostać, bez wzbudzania podejrzeń i chęci odprowadzenia mnie. Z pomocą w pewnym momencie przyszedł mi Tom(kto by pomyślał, że chłopak jest taki pomocny), który do końca wmówił wszystkim, że są zmęczeni.
TRYB OPOWiADANia
Wyszliśmy z podwórka Pawła na drogę prowadzącą do domu Adriana. On musiał skręcić w prawo, a ja z Tomem w lewo, żebyśmy mogli dojść do głównej ulicy prowadzącej do mojego domu i do samochodu Toma. Nie chcąc przeciągać, bo wiem, że moglibyśmy stać tam jeszcze z godzinę, pożegnałam się z Adrianem
- Co się dzieje? - zapytał, widząc moje 'zadowolenie' wymalowane na twarzy.
- To samo, co tam! - od razu odpowiedział Tom, jakby to pytanie było skierowane właśnie do niego. Przemilczałam sytuacje, bo jedyne, co mogłam zacząć robić to płakać, z głosem Toma odbijającym się echem w mojej głowie. Posłałam Adrianowi słaby uśmiech i skierowałam się wolnym krokiem w stronę głównej ulicy. Nie dało się ukryć, że chciałam, żeby Tom mnie wyprzedził i pojechał już do domu, a ja w tym czasie mogłabym na spokojnie dojść do domu. Mój plan spełnił się w połowie, bo chłopak faktycznie mnie wyprzedził o pięć kroków, żeby po chwili krzyknąć w moją stronę: - No chodź, bo cię porwą!
- Rozejrzyj się, kto miałby mnie porwać - odpowiedziałam pod nosem, całą silną wolą zmieniając "chciałby" na "miałby". W odpowiedzi usłyszałam ciche 'fakt' czy coś w tym rodzaju, ale zwolnił na tyle, że dochodząc do jego samochodu był tylko krok przede mną. Stanął pomiędzy tylnym zderzakiem a płotem skutecznie tarasując mi drogę do domu. Parę godzin wcześniej pewnie skakałabym z radości, że po prostu nie odjechał, jak to ma w zwyczaju, ale tym razem nie byłam w humorze. Nie zorientowałam się, kiedy mnie pocałował ani, kiedy wchodząc już na swoje podwórko, zauważyłam, że dopiero odjeżdżał.
Nie lubię opowiadać o dialogach, dlatego skorzystałam z 'trybu opowiadania', jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. Prawda jest taka, że dopiero następnego dnia zdałam sobie sprawę, że właśnie tak wyglądała końcówka naszego spotkania. Byłam tak pogrążona tym co powiedział, że nie zauważyłam, że zamiast normalnie pocałować mnie w policzek, 'zahaczył' o moje usta. Nie zauważyłam, że czekał dopóki nie doszłam do domu.
Słowa mogą tak wiele zmienić...
6 maja 2015
Majówka.
Na początku miałam dość sprecyzowany plan opisywania mojego i Toma życia, jednak, jak zwykle zresztą, coś musiało pójść nie tak, jak powinno. Teraz, teoretycznie, powinnam właśnie wypisywać wszystkie wady Toma, ale trochę przeraża mnie ich liczba. Przy zaletach miałam problem, którego przy wadach nie widzę, a nie chcę w taki sposób pozbywać się myśli o moim wymarzonym. Swoją drogą w ciągu ostatnich paru dni, dokładnie sześciu, zmieniło się co nieco w naszych relacjach. Jednak, żeby zacząć opisywać, co się dzieje teraz, powinnam zrobić chociaż krótkie wprowadzenie. Przypuszczam, że znając naszą historię od zeszłego czwartku, nie zwrócilibyście na nią nawet uwagi, bo utonęła by w morzu podobnych historii, ale przez wzgląd na te wszystkie lata...
Brat mojej przyjaciółki podobał mi się od zawsze. Jego mama i moja przyjaciółka zawsze mówiły o mnie jako o synowej/bratowej. Na początku mnie to wkurzało, bo może i podobał mi się Tom, ale nie na tyle, żeby od razu się z nim żenić. Poza tym miałam dopiero 8-9 lat, więc nie chciałam się żenić. Wtedy czekałam na mojego księcia z bajki a nie na dwa lata starszego Toma. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi się kłębić w głowie. Ja, on, dwójka wspaniałych dzieci.. Może to brzmi dosyć śmiesznie, ale w wieku 14 lat opiekowałam się nim bardziej niż samą sobą, o ile milczenie można nazwać opieką. Tak, więc uwierzyłam w to, że ta moja sympatia do Toma mogłaby mieć zakończenie na ślubnym kobiercu i zaczęłam się w to wkręcać.
Tom nie był ani najgłupszy, ani najbrzydszy, a na dodatek popierała mnie jego rodzina, więc, kiedy sam nie kwapił się do rozmów ze mną ani okazywania jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, postanowiłam poczekać. Nie był głupi, ale, który nastolatek myśli o ślubie z jakimś bachorem.
Takim oto sposobem dwa lata temu w wakacje wszystko się zaczęło. Zaczęłam częściej go widywać, bo okazało się, że nagle znaleźliśmy wspólnych znajomych. Było miło, pomimo faktu, że nadal mnie onieśmielał, jak cholera.. Bywały też dni, a może lepiej nazwać to wieczorami albo nawet nocami, kiedy zbliżaliśmy się do siebie bardziej niż przez poprzednie lata razem wzięte. Zdarzyło się tak, że spałam na jego kolanach, głaszcząc jego plecy ( to, że musiałam udawać pijaną, wolałabym przemilczeć). Innego razu dał mi swoją bluzę, kiedy prawie zamarzałam na jakimś festynie. Wtedy też zostałam mianowana jego prywatnym pomagierem, który miał pilnować jego rzeczy, ale trzymać się w miarę daleko, dopóki on sam mnie nie zawołał. Nie oznacza to, że nie mogłam do niego podejść, ale najzwyczajniej w świecie mijało się to z celem, bo on sam nie wiedział z kim, o czym i gdzie będzie rozmawiał za chwilę, więc trzymałam się na uboczu rozmawiając ze znajomymi, ubrana w jego bluzę i trzymająca półlitrową butelkę red label. Strasznie mi się to podobało, bo tak czy siak co parę minut wołał mnie do siebie, dopiero czytając to widzę, że coś było nie tak w tej mojej "miłości". Nie mogę narzekać, bo te wspomnienia zaliczają się do tych, które pamiętam najbardziej i najlepiej. Pamiętam, jak mama po mnie przyjechała, bo nikt nie był w stanie mnie odprowadzić, więc poszłam oddać bluzę Tomowi, którą bardzo chętnie przyjął, bo było naprawdę zimno, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy wydaje mi się fakt, że, kiedy zakładał tą bluzę, swój kubek podał właśnie mi, jakby chcąc mnie zatrzymać, żeby móc się ze mną pożegnać buziakiem.
Swoją drogą historia witania i żegnania się buziakiem też jest bardzo ciekawa! To było tego samego lata, co festyn. Wróciłam właśnie z wakacji spędzonych z dziadkami i kuzynami w Międzywodziu. Byłam padnięta po prawie 9-godzinnej podróży, ale kiedy tylko znajomi zadzwonili do mnie z pytaniem, czy przyjdę na ognisko, oczywiście się zgodziłam, bo miałam po dziurki w nosie siedzenia z ludźmi starszymi ode mnie o co najmniej 25 lat i młodszymi o 12. Oczywiście poszłam tam tak, jak stałam czyli w spodniach, które służą mi teraz jako piżama. Rodzice pozwolili mi zostać tam do 12, ale miałam ochotę wracać już po 10, kiedy to moi znajomi poszli i został Tom z paroma swoimi kolegami, których ja też znałam, ale nie tak dobrze jak on. Wraz ze zbliżającą się godziną 0, zbliżały się moje obawy, że muszę już iść, bo oczywiście usadowiłam się obok Toma i bardzo mi to pasowało na ówczesną chwilę, ale kiedy już wstałam to pożegnałam się z wszystkimi, Toma zostawiając na koniec z dwóch powodów. Pierwszy jest znany wszystkim, czyli 'najlepsze na koniec', a drugim z powodów był fakt, że nie wiedziałam, czy będę mogła go pocałować. Do tamtej pory nie widziałam, żeby jakakolwiek dziewczyna odważyła się podejść do niego tak blisko, ale kiedy oburzył się, że jeszcze jemu nie dałam buziaka, na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak wzięłam jego twarz w ręce i powoli zbliżając nasze twarze pocałowałam go w kącik ust. Później domagał się bisu, nawet odniosłam wrażenie, że chciałby mnie odprowadzić, ale wyszło jak wyszło. Od tamtej pory nie boję się, w przeciwieństwie do innych dziewczyn, dać mu buziaka, co nie oznacza, że za każdym razem nie mogę się z tego cieszyć.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dostrzegać jego podobieństwa do mojego taty. Naprawdę wiele ich łączyło, więc skoro dziewczyny szukają mężów na wzór swoich ojców… To musiał być ten jedyny… Jednak, kiedy coraz bardziej sobie to uświadamiałam, on jeszcze bardziej się ode mnie oddalał. W końcu pewnego razu nie obeszło się bez płaczu.. Może lepiej by to określić rykiem! Pocieszali mnie dosłownie wszyscy. A fakt, że tego dnia opijaliśmy moje imieniny, wcale nie pomógł. 10 osób tłumaczyło mi, że on nie jest tego warty, że nie powinnam płakać przez chłopaka, że oni dokładnie wiedzą , jak ja się w tym momencie czuję. Nawet jego przyjaciel, który ogólnie jest dosyć cichy, starał się mnie uspokoić. Skończyło się na tym, że wróciłam do domu pijana, brudna, zapłakana, załamana.. Po prostu porażka.
Moje uczucie do niego ewoluowało do tego stopnia, że wszyscy już o nim wiedzą, a jeśli Tom jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, oznacza, że jest po prostu idiotą, ale jestem prawie pewna, że on wie i tylko udaje, że tego nie widzi.
Wracając do tematu przewodniego w tym poście, czyli majówki tego roku... Moi rodzice postanowili wyjechać na 3 dni nad morze, więc miałam zostać z siostrą w domu same. Nie zapowiadało się to kolorowo, bo przez szkołę i różnie inne zajęcia nie za bardzo mam czas utrzymywać znajomość z moimi 'przyjaciółmi'. Miałam przesiedzieć na tyłku te trzy dni, a potem następne, bo matury, ale nic bardziej mylnego. W czwartek spotkałam koleżankę, która zaprosiła mnie na piwo, więc poszłam i wtedy też po jakimś dłuższym okresie zobaczyłam Toma ( oczywiście nie mam na myśli przelotnego cześć, bo takie się zdarzały, chodzi mi o co najmniej 20 minut we własnym towarzystwie). Spędziłam chyba 6 godzin na dworze, z czego połowę tego czasu z Tomem.
Następnego dnia, czyli w piątek, nie mając nic lepszego do roboty, zaprosiłam dwóch kolegów do siebie w celu pogrania na x-boxie. Później wprosił się mój przyjaciel, który spędza ze mną bardzo dużo czasu, ale tym razem przyprowadził do mojego domu Toma ( za każdym razem mylę się i piszę jego prawdziwe imię, więc nie zdziwcie się, jeśli kiedyś po prostu się zapomnę). Pierwszy raz w życiu był w moim domu i pierwszy raz w życiu miałam ochotę go rozszarpać, bo zaczął się śmiać z wszystkich zdjęć, które moja mama porozstawiała po całym mieszkaniu. Nie będę zanudzać niuansami takimi jak jego spojrzenia w moją stronę, kiedy rozmawiał przez telefon, czy drobne uprzejmości. Ważne jest to, że na prawdę uznałam tamten wieczór za udany, tym bardziej, że byliśmy w stanie normalnie rozmawiać, do tego stopnia, że żartowaliśmy nawet, że spotykamy się potajemnie, w co prawie uwierzył ten mój przyjaciel Adrian.
Później dwa dni spędziłam bez towarzystwa Toma, co poskutkowało dziwnym pragnieniem zobaczenia go. O ile mnie pamięć nie myli to dopiero w poniedziałek się widzieliśmy, kiedy to 'przez przypadek' zaprosiłam go na kawę, a po parunastu godzinach się spotkaliśmy. Warto powiedzieć, że wtedy nasze stosunki były wręcz idealne. Żartowaliśmy, śmialiśmy się razem, nawet popychaliśmy, co skończyło się moim upadkiem na ziemię. Później Adrian powiedział mi, że Tom był przerażony, kiedy upadałam, a upadałam, bo on mnie popchnął. W tym samym dniu goniłam go przez pół ulicy, bo zaczął nagrywać mnie na snapie, co mnie wkurzyło, bo czasami mam predyspozycje do robienia głupich min.
To, co wydarzyło się w poniedziałek dało mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie chciałabym takiego mężczyznę, czy Tom ma być tym jedynym. We wtorek rano już wiedziałam, że tak, ale to, co działo się później, trochę ostudziło moje zapędy...
Brat mojej przyjaciółki podobał mi się od zawsze. Jego mama i moja przyjaciółka zawsze mówiły o mnie jako o synowej/bratowej. Na początku mnie to wkurzało, bo może i podobał mi się Tom, ale nie na tyle, żeby od razu się z nim żenić. Poza tym miałam dopiero 8-9 lat, więc nie chciałam się żenić. Wtedy czekałam na mojego księcia z bajki a nie na dwa lata starszego Toma. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi się kłębić w głowie. Ja, on, dwójka wspaniałych dzieci.. Może to brzmi dosyć śmiesznie, ale w wieku 14 lat opiekowałam się nim bardziej niż samą sobą, o ile milczenie można nazwać opieką. Tak, więc uwierzyłam w to, że ta moja sympatia do Toma mogłaby mieć zakończenie na ślubnym kobiercu i zaczęłam się w to wkręcać.
Tom nie był ani najgłupszy, ani najbrzydszy, a na dodatek popierała mnie jego rodzina, więc, kiedy sam nie kwapił się do rozmów ze mną ani okazywania jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, postanowiłam poczekać. Nie był głupi, ale, który nastolatek myśli o ślubie z jakimś bachorem.
Takim oto sposobem dwa lata temu w wakacje wszystko się zaczęło. Zaczęłam częściej go widywać, bo okazało się, że nagle znaleźliśmy wspólnych znajomych. Było miło, pomimo faktu, że nadal mnie onieśmielał, jak cholera.. Bywały też dni, a może lepiej nazwać to wieczorami albo nawet nocami, kiedy zbliżaliśmy się do siebie bardziej niż przez poprzednie lata razem wzięte. Zdarzyło się tak, że spałam na jego kolanach, głaszcząc jego plecy ( to, że musiałam udawać pijaną, wolałabym przemilczeć). Innego razu dał mi swoją bluzę, kiedy prawie zamarzałam na jakimś festynie. Wtedy też zostałam mianowana jego prywatnym pomagierem, który miał pilnować jego rzeczy, ale trzymać się w miarę daleko, dopóki on sam mnie nie zawołał. Nie oznacza to, że nie mogłam do niego podejść, ale najzwyczajniej w świecie mijało się to z celem, bo on sam nie wiedział z kim, o czym i gdzie będzie rozmawiał za chwilę, więc trzymałam się na uboczu rozmawiając ze znajomymi, ubrana w jego bluzę i trzymająca półlitrową butelkę red label. Strasznie mi się to podobało, bo tak czy siak co parę minut wołał mnie do siebie, dopiero czytając to widzę, że coś było nie tak w tej mojej "miłości". Nie mogę narzekać, bo te wspomnienia zaliczają się do tych, które pamiętam najbardziej i najlepiej. Pamiętam, jak mama po mnie przyjechała, bo nikt nie był w stanie mnie odprowadzić, więc poszłam oddać bluzę Tomowi, którą bardzo chętnie przyjął, bo było naprawdę zimno, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy wydaje mi się fakt, że, kiedy zakładał tą bluzę, swój kubek podał właśnie mi, jakby chcąc mnie zatrzymać, żeby móc się ze mną pożegnać buziakiem.
Swoją drogą historia witania i żegnania się buziakiem też jest bardzo ciekawa! To było tego samego lata, co festyn. Wróciłam właśnie z wakacji spędzonych z dziadkami i kuzynami w Międzywodziu. Byłam padnięta po prawie 9-godzinnej podróży, ale kiedy tylko znajomi zadzwonili do mnie z pytaniem, czy przyjdę na ognisko, oczywiście się zgodziłam, bo miałam po dziurki w nosie siedzenia z ludźmi starszymi ode mnie o co najmniej 25 lat i młodszymi o 12. Oczywiście poszłam tam tak, jak stałam czyli w spodniach, które służą mi teraz jako piżama. Rodzice pozwolili mi zostać tam do 12, ale miałam ochotę wracać już po 10, kiedy to moi znajomi poszli i został Tom z paroma swoimi kolegami, których ja też znałam, ale nie tak dobrze jak on. Wraz ze zbliżającą się godziną 0, zbliżały się moje obawy, że muszę już iść, bo oczywiście usadowiłam się obok Toma i bardzo mi to pasowało na ówczesną chwilę, ale kiedy już wstałam to pożegnałam się z wszystkimi, Toma zostawiając na koniec z dwóch powodów. Pierwszy jest znany wszystkim, czyli 'najlepsze na koniec', a drugim z powodów był fakt, że nie wiedziałam, czy będę mogła go pocałować. Do tamtej pory nie widziałam, żeby jakakolwiek dziewczyna odważyła się podejść do niego tak blisko, ale kiedy oburzył się, że jeszcze jemu nie dałam buziaka, na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak wzięłam jego twarz w ręce i powoli zbliżając nasze twarze pocałowałam go w kącik ust. Później domagał się bisu, nawet odniosłam wrażenie, że chciałby mnie odprowadzić, ale wyszło jak wyszło. Od tamtej pory nie boję się, w przeciwieństwie do innych dziewczyn, dać mu buziaka, co nie oznacza, że za każdym razem nie mogę się z tego cieszyć.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dostrzegać jego podobieństwa do mojego taty. Naprawdę wiele ich łączyło, więc skoro dziewczyny szukają mężów na wzór swoich ojców… To musiał być ten jedyny… Jednak, kiedy coraz bardziej sobie to uświadamiałam, on jeszcze bardziej się ode mnie oddalał. W końcu pewnego razu nie obeszło się bez płaczu.. Może lepiej by to określić rykiem! Pocieszali mnie dosłownie wszyscy. A fakt, że tego dnia opijaliśmy moje imieniny, wcale nie pomógł. 10 osób tłumaczyło mi, że on nie jest tego warty, że nie powinnam płakać przez chłopaka, że oni dokładnie wiedzą , jak ja się w tym momencie czuję. Nawet jego przyjaciel, który ogólnie jest dosyć cichy, starał się mnie uspokoić. Skończyło się na tym, że wróciłam do domu pijana, brudna, zapłakana, załamana.. Po prostu porażka.
Moje uczucie do niego ewoluowało do tego stopnia, że wszyscy już o nim wiedzą, a jeśli Tom jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, oznacza, że jest po prostu idiotą, ale jestem prawie pewna, że on wie i tylko udaje, że tego nie widzi.
Wracając do tematu przewodniego w tym poście, czyli majówki tego roku... Moi rodzice postanowili wyjechać na 3 dni nad morze, więc miałam zostać z siostrą w domu same. Nie zapowiadało się to kolorowo, bo przez szkołę i różnie inne zajęcia nie za bardzo mam czas utrzymywać znajomość z moimi 'przyjaciółmi'. Miałam przesiedzieć na tyłku te trzy dni, a potem następne, bo matury, ale nic bardziej mylnego. W czwartek spotkałam koleżankę, która zaprosiła mnie na piwo, więc poszłam i wtedy też po jakimś dłuższym okresie zobaczyłam Toma ( oczywiście nie mam na myśli przelotnego cześć, bo takie się zdarzały, chodzi mi o co najmniej 20 minut we własnym towarzystwie). Spędziłam chyba 6 godzin na dworze, z czego połowę tego czasu z Tomem.
Następnego dnia, czyli w piątek, nie mając nic lepszego do roboty, zaprosiłam dwóch kolegów do siebie w celu pogrania na x-boxie. Później wprosił się mój przyjaciel, który spędza ze mną bardzo dużo czasu, ale tym razem przyprowadził do mojego domu Toma ( za każdym razem mylę się i piszę jego prawdziwe imię, więc nie zdziwcie się, jeśli kiedyś po prostu się zapomnę). Pierwszy raz w życiu był w moim domu i pierwszy raz w życiu miałam ochotę go rozszarpać, bo zaczął się śmiać z wszystkich zdjęć, które moja mama porozstawiała po całym mieszkaniu. Nie będę zanudzać niuansami takimi jak jego spojrzenia w moją stronę, kiedy rozmawiał przez telefon, czy drobne uprzejmości. Ważne jest to, że na prawdę uznałam tamten wieczór za udany, tym bardziej, że byliśmy w stanie normalnie rozmawiać, do tego stopnia, że żartowaliśmy nawet, że spotykamy się potajemnie, w co prawie uwierzył ten mój przyjaciel Adrian.
Później dwa dni spędziłam bez towarzystwa Toma, co poskutkowało dziwnym pragnieniem zobaczenia go. O ile mnie pamięć nie myli to dopiero w poniedziałek się widzieliśmy, kiedy to 'przez przypadek' zaprosiłam go na kawę, a po parunastu godzinach się spotkaliśmy. Warto powiedzieć, że wtedy nasze stosunki były wręcz idealne. Żartowaliśmy, śmialiśmy się razem, nawet popychaliśmy, co skończyło się moim upadkiem na ziemię. Później Adrian powiedział mi, że Tom był przerażony, kiedy upadałam, a upadałam, bo on mnie popchnął. W tym samym dniu goniłam go przez pół ulicy, bo zaczął nagrywać mnie na snapie, co mnie wkurzyło, bo czasami mam predyspozycje do robienia głupich min.
To, co wydarzyło się w poniedziałek dało mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie chciałabym takiego mężczyznę, czy Tom ma być tym jedynym. We wtorek rano już wiedziałam, że tak, ale to, co działo się później, trochę ostudziło moje zapędy...
Kim jesteś Tom?
'On mnie nie kocha!', 'Spójrz na mnie, nie zasługuję na nic dobrego'. Jest pewnie wiele zdań, którymi dołujemy samych siebie. Powstaje pytanie czy to, co mówimy faktycznie jest prawdziwe. Czy te wszystkie złe słowa są prawdziwe, konieczne? Czy to my jesteśmy problemem?
Ja sama przeżywam miłość swojego życia. Nie usłyszycie tego ode mnie, bo w życiu się do tego nie przyznam. "Jesteś w nim zakochana, uwierz mi". "Przecież widać, że go kochasz za każdym razem, kiedy o nim mówisz, iskierki w oczach cię zdradzają". Co z tego, skoro NIGDY nie usłyszycie tego ode mnie. Żeby coś o tym napisać musiałam do tego dojrzeć. Czasami nazywam go panem X, ale dzisiaj nazwę go po prostu Tom. Nie znam żadnego Toma, więc nie sądzę, żeby ktoś mógł czuć się z tego tytułu urażony, a sam pan X, w życiu by się nie domyślił, że o niego chodzi.
Mój Tom jest uosobieniem wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego nienawidzę u mężczyzn. Ma wszystko czego zapragnie, pali zioło, na dodatek jest opryskliwy. Każdemu nasuwa się pytanie, co takiego jest w tym chłopaku.
Nie jest specjalnie wysoki, ale nadal wyższy o jakieś 10 centymetrów ode mnie. Budową ciała też nie poraża. Nie ma tak uwielbianej linii 'V' ani rozbudowanych ramion. Można powiedzieć, że patrząc przez pryzmat ciała, że nie grzeszy urodą. Włosy zawsze ścina tak samo, czyli zawsze są krótkie, jasnobrązowe. Twarz owalna, lekko asymetryczna, bo lewa strona szczęki jest nieco wyżej niż prawa. Kiedy się uśmiecha, jego wargi delikatnie się chowają, a kiedy pokazuje swoje małe, trochę pożółkłe od palenia ząbki, wygląda jak 12-latek i tak było od zawsze. Ale jego oczy.. Jego oczy są prześliczne! Nie ma długich rzęs, a worki pod oczami są chyba normą, ale, kiedy patrzę w te niebieskie oczy, mam wrażenie, że nie ma nic dookoła. Kiedy tylko nawiązujemy kontakt wzrokowy, czuję się wyjątkowa, bo jego spojrzenie jest takie łagodne, jakby nigdy nie poznał, żadnego z ciemniejszych aspektów życia. Cały czas wierzę, że oczy są oknami duszy i właśnie taki jest. Mówią też, że oczy nigdy się nie zmieniają i powinno się zakochiwać właśnie w nich.
Warto też zwrócić uwagę na pewność siebie, która wręcz bije od niego. Jeszcze parę miesięcy temu z trudem cokolwiek do niego mówiłam. A jeśli już mówiłam, musiałam być pijana. Wyobraźcie sobie zamknięty pokój, w którym stoją dwie osoby, od których bije aura. Stojąc z nim właśnie w tym pokoju, musiałabym zająć miejsce w kącie i nadal czułabym, jak moja siła cały czas się cofa. Oczywiście nie mówimy o sytuacjach, w których jesteśmy sam na sam, bo takich jest niewiele. Przez te wszystkie lata, kiedy się znamy, mogłabym policzyć je na palcach jednej ręki. Ostatnimi czasy, kiedy jesteśmy semi-alone, bo jest z nami nasz wspólny przyjaciel, który z resztą bardzo by chciał, żebyśmy byli razem, jestem w bardzo dobrych stosunkach z Tomem. Potrafimy normalnie rozmawiać, żartować i tym podobne.
Na dobrą sprawę można stwierdzić, że Tom nie ma prawie żadnych zalet? Na to wychodzi
Ja sama przeżywam miłość swojego życia. Nie usłyszycie tego ode mnie, bo w życiu się do tego nie przyznam. "Jesteś w nim zakochana, uwierz mi". "Przecież widać, że go kochasz za każdym razem, kiedy o nim mówisz, iskierki w oczach cię zdradzają". Co z tego, skoro NIGDY nie usłyszycie tego ode mnie. Żeby coś o tym napisać musiałam do tego dojrzeć. Czasami nazywam go panem X, ale dzisiaj nazwę go po prostu Tom. Nie znam żadnego Toma, więc nie sądzę, żeby ktoś mógł czuć się z tego tytułu urażony, a sam pan X, w życiu by się nie domyślił, że o niego chodzi.
Mój Tom jest uosobieniem wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego nienawidzę u mężczyzn. Ma wszystko czego zapragnie, pali zioło, na dodatek jest opryskliwy. Każdemu nasuwa się pytanie, co takiego jest w tym chłopaku.
Nie jest specjalnie wysoki, ale nadal wyższy o jakieś 10 centymetrów ode mnie. Budową ciała też nie poraża. Nie ma tak uwielbianej linii 'V' ani rozbudowanych ramion. Można powiedzieć, że patrząc przez pryzmat ciała, że nie grzeszy urodą. Włosy zawsze ścina tak samo, czyli zawsze są krótkie, jasnobrązowe. Twarz owalna, lekko asymetryczna, bo lewa strona szczęki jest nieco wyżej niż prawa. Kiedy się uśmiecha, jego wargi delikatnie się chowają, a kiedy pokazuje swoje małe, trochę pożółkłe od palenia ząbki, wygląda jak 12-latek i tak było od zawsze. Ale jego oczy.. Jego oczy są prześliczne! Nie ma długich rzęs, a worki pod oczami są chyba normą, ale, kiedy patrzę w te niebieskie oczy, mam wrażenie, że nie ma nic dookoła. Kiedy tylko nawiązujemy kontakt wzrokowy, czuję się wyjątkowa, bo jego spojrzenie jest takie łagodne, jakby nigdy nie poznał, żadnego z ciemniejszych aspektów życia. Cały czas wierzę, że oczy są oknami duszy i właśnie taki jest. Mówią też, że oczy nigdy się nie zmieniają i powinno się zakochiwać właśnie w nich.
Warto też zwrócić uwagę na pewność siebie, która wręcz bije od niego. Jeszcze parę miesięcy temu z trudem cokolwiek do niego mówiłam. A jeśli już mówiłam, musiałam być pijana. Wyobraźcie sobie zamknięty pokój, w którym stoją dwie osoby, od których bije aura. Stojąc z nim właśnie w tym pokoju, musiałabym zająć miejsce w kącie i nadal czułabym, jak moja siła cały czas się cofa. Oczywiście nie mówimy o sytuacjach, w których jesteśmy sam na sam, bo takich jest niewiele. Przez te wszystkie lata, kiedy się znamy, mogłabym policzyć je na palcach jednej ręki. Ostatnimi czasy, kiedy jesteśmy semi-alone, bo jest z nami nasz wspólny przyjaciel, który z resztą bardzo by chciał, żebyśmy byli razem, jestem w bardzo dobrych stosunkach z Tomem. Potrafimy normalnie rozmawiać, żartować i tym podobne.
Na dobrą sprawę można stwierdzić, że Tom nie ma prawie żadnych zalet? Na to wychodzi
Subskrybuj:
Posty (Atom)