Pominę moją drobną intrygę związaną z wyimaginowanym chłopakiem, z którym rzekomo się spotykałam. Pominę fakt, że postanowiłam już nigdy więcej nie spotkać się z Adrianem, Tomem i innymi, po tym, jak umawiałam się z nimi przez cały dzień. Nawet nie zwracam na to szczególnej uwagi.
Teraz chciałabym zwrócić uwagę na coś bardzo istotnego, czyli słowa, które wypowiadamy. Nie wiem jak wy, ale ja staram się ostrożnie dobierać słowa tak, żeby nie uraziły nikogo, żeby nie kłóciły się z moim sumieniem czy prawdą. Jest to strasznie trudne, bo nie można zapomnieć o sobie i swoim własnym charakterze. To chyba jeden z głównych problemów tego świata. Trzeba balansować na krawędzi między tym kim jesteśmy, a tym jak powinniśmy się zachowywać, co mówić.
Zazwyczaj to słowa ranią najbardziej. Wypowiedziane w złym momencie, w złym kontekście, źle zestawione. Mogą wynikać z tego różne rzeczy i tak właśnie było w ubiegły wtorek...
Wyciągnięta na grilla, na którym i tak nic nie jadłam tylko piłam, można powiedzieć, że dobrze się bawiłam. Chyba nigdy w życiu nie dostałam tylu komplementów i drobnych uprzejmości, na które nie wiedziałam, jak już mam reagować. Jak zwykle zresztą, czekałam na przybycie Toma, który lubi bawić się w Kopciuszka i zazwyczaj pojawia się w okolicach północy, co też się stało tamtego dnia.
Cały wieczór wygłupialiśmy się z pewną grupką znajomych, w której był Adrian. Śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy sobie zdjęcia jak i moim nogom, które wyjątkowo pokazałam, zakładając sukienkę. Jedno z takich zdjęć zostało wysłane do prawie wszystkich moich snapowych znajomych z podpisem "ale szyny". Nie do końca pamiętam czy ja sama to napisałam pod czyjąś presją, czy ktoś inny to zrobił. Bądź, co bądź bardzo miłe było to, że kolega obok zrobił screena tego zdjęcia, oczywiście udawałam urażoną, zawstydzoną, jak zwał, tak zwał. I w tym momencie powinnam wprowadzić postać Toma, która przyjechała i praktycznie rozgoniła całe towarzystwo do domów, przypominając każdemu, która jest godzina i jak bardzo nam wszystkim chce się spać.
Jednak wracając do słów, które ranią... Adrian zwrócił uwagę Tomowi, że wysłaliśmy mu zdjęcia, które od razu zaczął oglądać. Zapytany o to, jak podobały mu się "szyny", odpowiedział, że nie podobały. To był pierwszy cios, który od razu zwalił mnie na kolana i zlał zimną wodą od góry do dołu. Ukłucie żalu i w pewnym sensie zawodu było znaczące, ale Tom szybko dopowiedział coś jeszcze. "Nie podobały, nie podobają i nie będą się podobać". Jeśli tamte słowa mnie dotknęły, można sobie wyobrazić, co działo się ze mną po tych. Łzy pojawiają się w moich oczach nawet na wspomnienie o tym, ale wbrew temu, co wszystkie myślimy nie czułam smutku czy czegokolwiek podobnego. Myślimy, bo nadal nie wierzę, że mój organizm tak zareagował. Tym, co naprawdę czułam była pustka. Pustka, która rozprzestrzeniła się po całym moim ciele, do tego stopnia, że łza, która spłynęła po moim policzku, została starta przeze mnie chwilę później pod pretekstem poprawienia makijażu. Na szczęście było ciemno i mam nadzieję, że nikt jej nie widział, chociaż nie jestem pewna, bo jedyne, co wtedy robiłam, było tępe wpatrywanie się w Toma, z nadzieją, że z każdym kolejnym zamknięciem oczu, przeniosę się w inne miejsce i stwierdzę, że te słowa nigdy nie padły. Warto zauważyć, że po tym komentarzu zapanowała cisza, którą przerwał Tom zaraz po moim 'poprawianiu makijażu'. Mam nadzieję, że nie widział mojego smutku, bo z pustką to raczej pewne, ale dodał "szyny to są tramwajowe, kolejowe..". Jakby sytuacja sama w sobie nie była idiotyczna.
Później odbywały się już przeróżne rozmowy dotyczące, jak mniemam innych dziewczyn z sąsiedniego miasta czy coś takiego. Nie za bardzo pamiętam, bo wyłączyłam się i starałam się wymyślić sposób, dzięki któremu mogłabym się stamtąd wydostać, bez wzbudzania podejrzeń i chęci odprowadzenia mnie. Z pomocą w pewnym momencie przyszedł mi Tom(kto by pomyślał, że chłopak jest taki pomocny), który do końca wmówił wszystkim, że są zmęczeni.
TRYB OPOWiADANia
Wyszliśmy z podwórka Pawła na drogę prowadzącą do domu Adriana. On musiał skręcić w prawo, a ja z Tomem w lewo, żebyśmy mogli dojść do głównej ulicy prowadzącej do mojego domu i do samochodu Toma. Nie chcąc przeciągać, bo wiem, że moglibyśmy stać tam jeszcze z godzinę, pożegnałam się z Adrianem
- Co się dzieje? - zapytał, widząc moje 'zadowolenie' wymalowane na twarzy.
- To samo, co tam! - od razu odpowiedział Tom, jakby to pytanie było skierowane właśnie do niego. Przemilczałam sytuacje, bo jedyne, co mogłam zacząć robić to płakać, z głosem Toma odbijającym się echem w mojej głowie. Posłałam Adrianowi słaby uśmiech i skierowałam się wolnym krokiem w stronę głównej ulicy. Nie dało się ukryć, że chciałam, żeby Tom mnie wyprzedził i pojechał już do domu, a ja w tym czasie mogłabym na spokojnie dojść do domu. Mój plan spełnił się w połowie, bo chłopak faktycznie mnie wyprzedził o pięć kroków, żeby po chwili krzyknąć w moją stronę: - No chodź, bo cię porwą!
- Rozejrzyj się, kto miałby mnie porwać - odpowiedziałam pod nosem, całą silną wolą zmieniając "chciałby" na "miałby". W odpowiedzi usłyszałam ciche 'fakt' czy coś w tym rodzaju, ale zwolnił na tyle, że dochodząc do jego samochodu był tylko krok przede mną. Stanął pomiędzy tylnym zderzakiem a płotem skutecznie tarasując mi drogę do domu. Parę godzin wcześniej pewnie skakałabym z radości, że po prostu nie odjechał, jak to ma w zwyczaju, ale tym razem nie byłam w humorze. Nie zorientowałam się, kiedy mnie pocałował ani, kiedy wchodząc już na swoje podwórko, zauważyłam, że dopiero odjeżdżał.
Nie lubię opowiadać o dialogach, dlatego skorzystałam z 'trybu opowiadania', jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. Prawda jest taka, że dopiero następnego dnia zdałam sobie sprawę, że właśnie tak wyglądała końcówka naszego spotkania. Byłam tak pogrążona tym co powiedział, że nie zauważyłam, że zamiast normalnie pocałować mnie w policzek, 'zahaczył' o moje usta. Nie zauważyłam, że czekał dopóki nie doszłam do domu.
Słowa mogą tak wiele zmienić...
Mozliwe ze Tom mowiac, ze nie podobaja mu sie "szyny" mial na mysli tylko jak ktos nazwal Twoje cialo? Moze o to chodzilo nie wiem... ale wiem jak slowa zmieniaja wszystko. U mnie wystarczyło "no kurwa" aby zmienic wszystko, abym straciła mojego Toma i aby on dwa dni pozniej juz szukal pocieszenia u innych. I nie nie wierze ze to tylko kolezanki... to pies na baby i tyle, co nie zmienia faktu ze boli mnie to ze zwierzylam mu sie z calego zycia a on tak poprostu przestal sie odzywac... jakbym w ogole nie istniala.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego Toma... nie wiem co myslec... ale wiem jedno slowa rania... I chyba jedyne co mozemy z tym zrobic to starac sie miec podniesiona glowe...
Mimo wszystko.
Maddie xx