Na początku miałam dość sprecyzowany plan opisywania mojego i Toma życia, jednak, jak zwykle zresztą, coś musiało pójść nie tak, jak powinno. Teraz, teoretycznie, powinnam właśnie wypisywać wszystkie wady Toma, ale trochę przeraża mnie ich liczba. Przy zaletach miałam problem, którego przy wadach nie widzę, a nie chcę w taki sposób pozbywać się myśli o moim wymarzonym. Swoją drogą w ciągu ostatnich paru dni, dokładnie sześciu, zmieniło się co nieco w naszych relacjach. Jednak, żeby zacząć opisywać, co się dzieje teraz, powinnam zrobić chociaż krótkie wprowadzenie. Przypuszczam, że znając naszą historię od zeszłego czwartku, nie zwrócilibyście na nią nawet uwagi, bo utonęła by w morzu podobnych historii, ale przez wzgląd na te wszystkie lata...
Brat mojej przyjaciółki podobał mi się od zawsze. Jego mama i moja przyjaciółka zawsze mówiły o mnie jako o synowej/bratowej. Na początku mnie to wkurzało, bo może i podobał mi się Tom, ale nie na tyle, żeby od razu się z nim żenić. Poza tym miałam dopiero 8-9 lat, więc nie chciałam się żenić. Wtedy czekałam na mojego księcia z bajki a nie na dwa lata starszego Toma. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi się kłębić w głowie. Ja, on, dwójka wspaniałych dzieci.. Może to brzmi dosyć śmiesznie, ale w wieku 14 lat opiekowałam się nim bardziej niż samą sobą, o ile milczenie można nazwać opieką. Tak, więc uwierzyłam w to, że ta moja sympatia do Toma mogłaby mieć zakończenie na ślubnym kobiercu i zaczęłam się w to wkręcać.
Tom nie był ani najgłupszy, ani najbrzydszy, a na dodatek popierała mnie jego rodzina, więc, kiedy sam nie kwapił się do rozmów ze mną ani okazywania jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, postanowiłam poczekać. Nie był głupi, ale, który nastolatek myśli o ślubie z jakimś bachorem.
Takim oto sposobem dwa lata temu w wakacje wszystko się zaczęło. Zaczęłam częściej go widywać, bo okazało się, że nagle znaleźliśmy wspólnych znajomych. Było miło, pomimo faktu, że nadal mnie onieśmielał, jak cholera.. Bywały też dni, a może lepiej nazwać to wieczorami albo nawet nocami, kiedy zbliżaliśmy się do siebie bardziej niż przez poprzednie lata razem wzięte. Zdarzyło się tak, że spałam na jego kolanach, głaszcząc jego plecy ( to, że musiałam udawać pijaną, wolałabym przemilczeć). Innego razu dał mi swoją bluzę, kiedy prawie zamarzałam na jakimś festynie. Wtedy też zostałam mianowana jego prywatnym pomagierem, który miał pilnować jego rzeczy, ale trzymać się w miarę daleko, dopóki on sam mnie nie zawołał. Nie oznacza to, że nie mogłam do niego podejść, ale najzwyczajniej w świecie mijało się to z celem, bo on sam nie wiedział z kim, o czym i gdzie będzie rozmawiał za chwilę, więc trzymałam się na uboczu rozmawiając ze znajomymi, ubrana w jego bluzę i trzymająca półlitrową butelkę red label. Strasznie mi się to podobało, bo tak czy siak co parę minut wołał mnie do siebie, dopiero czytając to widzę, że coś było nie tak w tej mojej "miłości". Nie mogę narzekać, bo te wspomnienia zaliczają się do tych, które pamiętam najbardziej i najlepiej. Pamiętam, jak mama po mnie przyjechała, bo nikt nie był w stanie mnie odprowadzić, więc poszłam oddać bluzę Tomowi, którą bardzo chętnie przyjął, bo było naprawdę zimno, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy wydaje mi się fakt, że, kiedy zakładał tą bluzę, swój kubek podał właśnie mi, jakby chcąc mnie zatrzymać, żeby móc się ze mną pożegnać buziakiem.
Swoją drogą historia witania i żegnania się buziakiem też jest bardzo ciekawa! To było tego samego lata, co festyn. Wróciłam właśnie z wakacji spędzonych z dziadkami i kuzynami w Międzywodziu. Byłam padnięta po prawie 9-godzinnej podróży, ale kiedy tylko znajomi zadzwonili do mnie z pytaniem, czy przyjdę na ognisko, oczywiście się zgodziłam, bo miałam po dziurki w nosie siedzenia z ludźmi starszymi ode mnie o co najmniej 25 lat i młodszymi o 12. Oczywiście poszłam tam tak, jak stałam czyli w spodniach, które służą mi teraz jako piżama. Rodzice pozwolili mi zostać tam do 12, ale miałam ochotę wracać już po 10, kiedy to moi znajomi poszli i został Tom z paroma swoimi kolegami, których ja też znałam, ale nie tak dobrze jak on. Wraz ze zbliżającą się godziną 0, zbliżały się moje obawy, że muszę już iść, bo oczywiście usadowiłam się obok Toma i bardzo mi to pasowało na ówczesną chwilę, ale kiedy już wstałam to pożegnałam się z wszystkimi, Toma zostawiając na koniec z dwóch powodów. Pierwszy jest znany wszystkim, czyli 'najlepsze na koniec', a drugim z powodów był fakt, że nie wiedziałam, czy będę mogła go pocałować. Do tamtej pory nie widziałam, żeby jakakolwiek dziewczyna odważyła się podejść do niego tak blisko, ale kiedy oburzył się, że jeszcze jemu nie dałam buziaka, na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak wzięłam jego twarz w ręce i powoli zbliżając nasze twarze pocałowałam go w kącik ust. Później domagał się bisu, nawet odniosłam wrażenie, że chciałby mnie odprowadzić, ale wyszło jak wyszło. Od tamtej pory nie boję się, w przeciwieństwie do innych dziewczyn, dać mu buziaka, co nie oznacza, że za każdym razem nie mogę się z tego cieszyć.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dostrzegać jego podobieństwa do mojego taty. Naprawdę wiele ich łączyło, więc skoro dziewczyny szukają mężów na wzór swoich ojców… To musiał być ten jedyny… Jednak, kiedy coraz bardziej sobie to uświadamiałam, on jeszcze bardziej się ode mnie oddalał. W końcu pewnego razu nie obeszło się bez płaczu.. Może lepiej by to określić rykiem! Pocieszali mnie dosłownie wszyscy. A fakt, że tego dnia opijaliśmy moje imieniny, wcale nie pomógł. 10 osób tłumaczyło mi, że on nie jest tego warty, że nie powinnam płakać przez chłopaka, że oni dokładnie wiedzą , jak ja się w tym momencie czuję. Nawet jego przyjaciel, który ogólnie jest dosyć cichy, starał się mnie uspokoić. Skończyło się na tym, że wróciłam do domu pijana, brudna, zapłakana, załamana.. Po prostu porażka.
Moje uczucie do niego ewoluowało do tego stopnia, że wszyscy już o nim wiedzą, a jeśli Tom jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, oznacza, że jest po prostu idiotą, ale jestem prawie pewna, że on wie i tylko udaje, że tego nie widzi.
Wracając do tematu przewodniego w tym poście, czyli majówki tego roku... Moi rodzice postanowili wyjechać na 3 dni nad morze, więc miałam zostać z siostrą w domu same. Nie zapowiadało się to kolorowo, bo przez szkołę i różnie inne zajęcia nie za bardzo mam czas utrzymywać znajomość z moimi 'przyjaciółmi'. Miałam przesiedzieć na tyłku te trzy dni, a potem następne, bo matury, ale nic bardziej mylnego. W czwartek spotkałam koleżankę, która zaprosiła mnie na piwo, więc poszłam i wtedy też po jakimś dłuższym okresie zobaczyłam Toma ( oczywiście nie mam na myśli przelotnego cześć, bo takie się zdarzały, chodzi mi o co najmniej 20 minut we własnym towarzystwie). Spędziłam chyba 6 godzin na dworze, z czego połowę tego czasu z Tomem.
Następnego dnia, czyli w piątek, nie mając nic lepszego do roboty, zaprosiłam dwóch kolegów do siebie w celu pogrania na x-boxie. Później wprosił się mój przyjaciel, który spędza ze mną bardzo dużo czasu, ale tym razem przyprowadził do mojego domu Toma ( za każdym razem mylę się i piszę jego prawdziwe imię, więc nie zdziwcie się, jeśli kiedyś po prostu się zapomnę). Pierwszy raz w życiu był w moim domu i pierwszy raz w życiu miałam ochotę go rozszarpać, bo zaczął się śmiać z wszystkich zdjęć, które moja mama porozstawiała po całym mieszkaniu. Nie będę zanudzać niuansami takimi jak jego spojrzenia w moją stronę, kiedy rozmawiał przez telefon, czy drobne uprzejmości. Ważne jest to, że na prawdę uznałam tamten wieczór za udany, tym bardziej, że byliśmy w stanie normalnie rozmawiać, do tego stopnia, że żartowaliśmy nawet, że spotykamy się potajemnie, w co prawie uwierzył ten mój przyjaciel Adrian.
Później dwa dni spędziłam bez towarzystwa Toma, co poskutkowało dziwnym pragnieniem zobaczenia go. O ile mnie pamięć nie myli to dopiero w poniedziałek się widzieliśmy, kiedy to 'przez przypadek' zaprosiłam go na kawę, a po parunastu godzinach się spotkaliśmy. Warto powiedzieć, że wtedy nasze stosunki były wręcz idealne. Żartowaliśmy, śmialiśmy się razem, nawet popychaliśmy, co skończyło się moim upadkiem na ziemię. Później Adrian powiedział mi, że Tom był przerażony, kiedy upadałam, a upadałam, bo on mnie popchnął. W tym samym dniu goniłam go przez pół ulicy, bo zaczął nagrywać mnie na snapie, co mnie wkurzyło, bo czasami mam predyspozycje do robienia głupich min.
To, co wydarzyło się w poniedziałek dało mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie chciałabym takiego mężczyznę, czy Tom ma być tym jedynym. We wtorek rano już wiedziałam, że tak, ale to, co działo się później, trochę ostudziło moje zapędy...