12 grudnia 2015

"Mikołaj spraw, żebym cię znienawidziła"

Tymi słowami zakończyłam swojego poprzedniego posta. Dacie wiarę, że już dwa miesiące później moje życzenie się spełniło?
Nie jestem do końca pewna czy powinnam być z tego dumna, czy raczej powinnam się tym martwić, ale prawda jest taka, że gdybym go teraz zobaczyła to odwróciłabym się na pięcie i uciekała, gdzie pieprz rośnie.
Po półmetku, na którym praktycznie nie widziałam mojego partnera, kontakt z nim jakby się urwał. Ja myślałam, że jest na mnie zły, bo przypomniał sobie o mnie, kiedy byłam na tyle pijana, że nawet nie chciało mi się na niego patrzeć, więc kazałam mu spadać. Nie myślałam jednak, że potraktuje to na tyle poważnie, że nie odezwie się do mnie przez następny miesiąc, ale nie chciałam się narzucać... Jakie to do mnie podobne. O tym, że jesteśmy pokłóceni dowiedziałam się od przypadkowej dziewczyny, która opowiedziała mi, że Mikołaj właśnie tak twierdzi. Od razu napisałam do niego, żeby wyjaśnić sobie wszystko. Pomimo, że to ja powinnam czuć się pokrzywdzona, właśnie ja przeprosiłam.
Co z tego, że moje przeprosiny podobno zostały przyjęte, skoro tydzień później widzieliśmy się w mieście i nawet nie odpowiedział na moje cześć.  Nie jestem pewna czy powinnam być na niego zła czy wdzięczna. Z jednej strony nie mogłabym spojrzeć mu w oczy, ale z drugiej czy tego właśnie nie chciałam? Czy nie spełnił tylko mojej prośby?

Waity Katie is back!
A oznacza to, że mój ukochany powrócił do mojego życia. Pojawił się tak niespodziewanie jak jego nowy samochód.
Widziałam się z nim parę dni temu, właśnie z okazji (dostania? bo na pewno nie kupna) jego nowego samochodu, ale on o niczym nie wie, więc shhh..
Widząc go, muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam. Trochę zmienił swój styl, bo jeśli rok temu nazywałam go 50 Centem w tym roku ochrzciłam go mianem włoskiego amanta! I w żadnym stopniu nie jest to przesadzone.
Z drugiej strony nawet pasuje mu to. Stał się miły, nie to, żeby wcześniej nie był, ale swobodnie mi się z nim rozmawia. Możliwe, że to w dużej mierze moja zasługa, bo przestałam się krępować i odpowiadać na wszystko sarkastycznie, co nie zmienia faktu, że mogłabym się w nim znowu zakochać, o ile nadal nie jestem zakochana.
Znacie wiersz Jasnorzewskiej?

"Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca.
Ale jak widać można żyć bez powietrza..."

Damian jest moim powietrzem. Mogę nie widzieć go miesiącami. Mogę żyć, jakby w ogóle nie istniał, ale czy to coś daje? Właśnie takie spotkania jak to parę dni temu doładowują mnie, dając energię na wszystko. Przed tym spotkaniem zapomniałam, jak to jest śnić. Jeśli ktokolwiek zapytałby, kiedy ostatnio śniłam, nie wiedziałabym, co odpowiedzieć. A teraz? Teraz sny powróciły. Marzenia wyszły zza mgły i spod grubej warstwy kurzu. Jesienna depresja jakby ustąpiła miejsca nadziei na lepsze jutro. Na jutro z Damianem.
I chociaż wiem, że nie stanie się to ani jutro, ani za miesiąc... Mam nadzieję, że w ciągu paru lat wszystko się wyjaśni. Mam nadzieję, że stanie się to prędzej niż później.
Musi się tak stać, bo w innym wypadku na cóż byłoby moje czekanie? Na kolejną rzewną historię nieszczęśliwej miłości? Nie mam nic wspólnego z romantykami, nie chcę popełniać samobójstwa z powodu chłopaka. Chcę, żeby moje życie było historią rodem z filmu, z happy endem! Chcę, żeby Damian docenił moje oczekiwanie...
 Chcę kochać i być kochana!










21 sierpnia 2015

Mikołaj vol. 2

  Wiecie jak to mówią. Dziwne rzeczy dzieją się na świecie, różne przypadki chodzą po ludziach. A mi właśnie przydarzyło się coś bardzo zaskakującego i chyba nawet smutnego. Drugiego nie jestem pewna, ale w miarę pisania o tym, przekonam się czy faktycznie tak jest.

  Po całej mojej akcji z Mikołajem w moje imieniny, można powiedzieć, że się załamałam, chociaż nie do końca mogłam. Udawałam, że wszystko jest w porządku przed moimi rodzicami, znajomymi, a najbardziej chyba przed moim chrzestnym i jego rodziną, bo przyjeżdżają dwa razy do roku i bez sensu tracić ten czas na użalanie się nad sobą. Tak więc, kiedy 31 lipca dostałam telefon w sprawie pracy jako ratownik na basenie, zgodziłam się, bo stwierdziłam, że przyda się trochę grosza na lepsze bez samcowe życie, rozumiecie... Poza tym to dobry pomysł na oderwanie się od własnego życia, problemów. Nikogo tam nie znałam, nikt nie znał mnie. Życie incognito.

  Takim sposobem od 3 sierpnia codziennie spędzam co najmniej 5 godzin przy wodzie w towarzystwie tych samych osób. Pomijam fakt, że dzielimy się na zmiany i nie widzę się z wszystkimi jednocześnie. Nie do tego zmierzam, chodzi mi o moje przywiązanie się do nich... Zawsze byłam osobą, która po szkole, pracy prosto wraca do domu i naprawdę mnie dziwiło, że oni zostają na tym basenie, pływają, gadają ze sobą po tych 5 godzinach użerania się ze sobą. Do pewnego czasu. Przełomowym momentem okazało się zaproszenie, a może lepiej nazwać to groźbą, na piwo.

  Miałam pierwszą zmianę, więc skończyłam o 15, ale wróciłam na basen po 19, żeby odbębnić to jedno piwo i iść do domu. Oczywiście ubrałam sukienkę, szpilki i w ogóle make-up po raz pierwszy od początku naszej znajomości też musiał się pojawić. Czyli ogólnie mówiąc, wystroiłam się, jak nie wiem. Zaraz po przyjściu poszłam do Mikołaja, który jako jedyny jest w moim wieku i do tamtej pory bardzo dobrze nam się gadało, a że siedział sam, czego nawiasem mówiąc nie lubi, spędziłam tam czas do końca zmiany. Paweł, który jak inni nie znał takiej wersji mnie, okrzyknął mnie dziewczyną Mikołaja, co można powiedzieć, że mi trochę schlebiało, bo Miki jest niczego sobie mężczyzną. Jednak jego wygląd nie zmieniał mojego podejścia do chłopców w tamtym momencie. Każdy, dosłownie każdy był zakłamanym dupkiem. Bez różnicy czy dupkiem, którego lubię, czy nie.

  Nie będę tutaj opisywać przebiegu tego spotkania, bo nie ma to do końca sensu, a poza tym pamiętam je tylko do pewnego momentu. W każdym bądź razie to wyjście scaliło prawie całą naszą ekipę. Jedną osobę można powiedzieć, że wykluczyliśmy, ale gdybyście poznali Piotrka, sami byście to zrobili.

  Od tamtego czasu bardzo polubiłam wszystkich ratowników. Z jednymi jestem bliżej, z niektórymi trochę dalej, ale się lubimy. Można się domyślić, że Mikołaj należy do grupy bliższej mojemu sercu, ale...  Jak zawsze musi pojawić się jakieś "ale''. W pewnym momencie moi jakże kochani współpracownicy, którzy zaliczają się do tych najbardziej kochanych, zaczęli przedstawiać mi zalety posiadania chłopaka, którym byłby Mikołaj.

  Owszem Mikołaj jest bardzo miłym, sympatycznym chłopakiem, który zawsze wie, jak mnie rozbawić i chyba nigdy nie zdarzyło mi się nie śmiać w jego towarzystwie, a czasami jak każdy mamy gorsze dni. Zawsze jest blisko mnie i jestem przekonana, że gdybym potrzebowała jego pomocy na pewno bym ją dostała. Wyglądem też nie odpędza od siebie dziewczyn. Blond włosy, opalony, jak na ratownika przystało, szczupły. A jego niebieskie oczy.. Gdybyście mogli zobaczyć jak idealnie wyglądają, kiedy się śmieje, nawet jeśli je mruży. Przeglądając jego zdjęcia na facebooku, w życiu nie powiedziałabym miłego słowa na jego temat. Do zdjęć pozuje jak burak, zawsze jest otoczony stadem znajomych i prawie na żadnym się nie śmieje, ale to chyba nie jest ten sam Mikołaj, którego ja znam. Mój Mikołaj, kiedy zaczynam robić mu zdjęcia musi mieć szeroko otwarte oczy, nie marszczyć czoła i uśmiechać się od ucha do ucha. Mogłabym wstawić tutaj zdjęcia dla porównania, ale nie chcę upubliczniać jego wizerunku. Tak, boje się.

  W przypływie nudy albo może lepiej- głupoty, zaprosiłam go na półmetek. Oczywiście nie zrobiłam tego twarzą w twarz... Nie jestem na tyle pewna siebie.. Zresztą, w ogóle nie jestem pewna siebie, a to że nie odpisał mi tylko to potęguje. Z drugiej strony rozumiem brak jego odpowiedzi. wyjechał na dwudniową imprezę do Warszawy i pewnie nie zaprząta sobie głowy sprawdzaniem wiadomości... Zignorować mnie nie może, bo jeszcze przez dwa tygodnie będziemy razem pracować, więc na pewno nie weźmie przykładu z poprzedniego Mikołaja. Chyba właśnie go usprawiedliwiam.

Problem w tym, że chyba się w nim zakochuje, ale nie jestem do końca przekonana czy chcę. Czy można chcieć się zakochać? Może to tylko krótkie wakacyjne zauroczenie? Czy byłabym w stanie znaleźć czas na chłopaka w moim napiętym grafiku?

Mikołaj spraw, żebym cię znienawidziła....

29 lipca 2015

Mikołaj.

Nie pisałam nic, bo myślałam, że nic się nie dzieje. Albo rzeczy, które się działy, po prostu nie zasługiwały na 'przelanie na papier'. Teraz jednak mam zamiar wszystko z siebie wyrzucić. Chcę poczuć tą lekkość, którą się czuje, kiedy wszystko się komuś opowie. Nie to, że nie opowiadałam już nikomu tej historii, bo dwa razy przerabiałam to z moją przyjaciółką. Nadal wszystko wydaje mi się mocno krępujące i wstydzę się mówić, że faktycznie mi się to przydarzyło, bo HALO nie jestem żadną laską z beznadziejnej amerykańskiej historii.

Jak każda amerykańska historia, również i ta, musi się zacząć poznaniem dosyć przystojnego chłopaka. Może nie do końca w moim typie, ale wiecie jak to się mówi "nie można mieć wszystkiego". Mikołaj, bo tak mu na imię, od początku wydawał mi się dość interesującą postacią, głównie z moich zapędów psychologicznych. Jest siatkarzem, który ma sporo oleju w głowie, fascynuje się historią i wbrew moim wcześniejszym uprzedzeniom dotyczących otaczających mnie rówieśników, mogłam z nim rozmawiać o wszystkim. Nawet o naszych skłonnościach religijnych, które w moim przypadku od zawsze stanowią drażliwy temat, o ile można tak w ogóle powiedzieć, ale wróćmy lepiej do Mikołaja.

Pewnego czerwcowego wieczoru napisał do mnie na Facebooku ( jakie to oryginalne), co można powiedzieć, że mnie nie zdziwiło, bo czułam, że prędzej czy później to się wydarzy. Nie chodzimy razem do klasy ani nie mamy żadnych zajęć ze sobą (JESZCZE!), ale w ciągu miesiąca coraz częściej się widywaliśmy, ba! rozmawialiśmy, czego nie mam w zwyczaju jeśli chodzi o ludzi. Jeśli coś mnie zaskoczyło w naszej relacji na pewno był to fakt, że bardzo podobało mi się w jaki sposób on ze mną rozmawiał, a był dosyć odważny jak na, nie ukrywajmy, pierwszą rozmowę. Od razu wyjeżdża mi z  tekstem jak bardzo kochana jestem, nazywa mnie swoją ukochaną i tym podobne. Przyznaję bez bicia, że nikt jeszcze tak do mnie nie pisał, bo sama nie mam w zwyczaju słodzenia i nadużywania dużych słów. Zgodziłam się, kiedy zaprosił mnie do kina, co uznałam za najnormalniejszą rzecz w świecie, ale i tak cały dzień siedziałam jak na szpilkach, zastanawiając się, co na siebie włożyć, jak się zachowywać i czego on w ogóle ode mnie będzie oczekiwał.

Wyjście okazało się owocne, bo też nie mam w zwyczaju przytulania, chodzenia trzymając się za ręce, a tym bardziej całowania, nawet w policzek, na pierwszym spotkaniu. Dla mnie to taka granica, która oddziela świat ode mnie. Czasami nie mam nawet witać się w taki zażyły sposób z Tomem, co jest już cholernie dziwne, ale o tym też wspomnę później. Może uznacie to za dziwne, ale zaraz po tym, jak się rozstaliśmy, zaczęłam płakać jak poparzona. Kiedy zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, jedynym zdaniem, które potrafiłam wypowiedzieć, było "On jest taki dobry, on nie zasługuje na to całe moje gówno z Tomem". Nawiasem mówiąc, już zorientowałam się, że go kocham/kochałam. Biłam się z myślami chyba cały następny dzień, ale stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi spróbować czegoś nowego. Dawno z nikim nie byłam, a jeśli nie liczyć pewnego incydentu w zeszłym roku, można powiedzieć, że w życiu z nikim nie byłam!

Nigdy nie chciałam się narzucać, dlatego też nie napisałam do niego bez pretekstu, jakim było nawiązanie do oglądanego przez nas filmu, a jakiś czas później zdanego przeze mnie egzaminu na ratownika wodnego, później 6 z historii. Kiedy teraz na to patrzę, dużo znalazłam tych powodów. W każdym bądź razie ja pisałam, on odpisywał. Tak podzieliliśmy się zadaniami, później przez przypadek spotkałam go w drodze do galerii handlowej z jakąś dziewczyną, kiedy odradzał mi przyjście tam. Owszem, byłam zazdrosna, ale przecież moja pokerowa twarz nigdy nie zdradza żadnych emocji. Odpuściłam na chwilę, żeby na początku wakacji móc użalać się nad sobą, że chce mieć chłopaka, że chce Mikołaja. Dlatego w przypływie większej odwagi napisałam do niego i dowiedziałam się, kiedy wróci do miasta. (Nie napisałam tego, ale chłopak mieszka jakieś 80km od miejsca, gdzie chodzimy do szkoły). Dowiedziałam się i już miałam czekać, już rozpowiedziałam dziewczynom z pracy plan naszej drugiej randki, nazywając go nawet moim chłopakiem. W końcu zdecydowałam się zrezygnować z mojej największej w życiu miłości (moja wina, moja bardzo wielka wina!). Nie wiem czy ktoś poza mną jest w stanie docenić to poświęcenie. Zdecydowałam się zburzyć mur niedostępności, jaki zbudowałam przez te lata, zdecydowałam się wypuścić smoka, który miał strzec wejścia do mojego serca ukrytego za tym przeklętym murem. Jak dla mnie to bardzo dużo...

W końcu znowu nie wytrzymałam i znowu ja wyciągnęłam pierwsza rękę, bo przecież nadal mogłam też pozbyć się swojej dumy... Więc dogadałam się z nim, że przyjadę do niego, pieprzone 76km!, w dniu moich imienin, zamiast uczyć się na egzamin na patent sternika wodnego, bo nie wiedziałam nawet o co w tym chodzi. Nie podał mi swojego numeru telefonu, mówiąc mi, że nie pamięta go i, że mam napisać do niego na Facebooku. Kto normalny wyskakuje z takim czymś? Oczywiście, podniecona perspektywą zobaczenia go nie pomyślałam nawet, że coś takiego, co się wydarzyło, mogło mieć rację bytu. Aż zacznę od nowego akapitu.

Przejechałam pieprzone 76 kilometrów PKSem, wstając o 6 rano, żeby usiąść na ławce w parku w mieście, którego nie znałam, popłakać się po godzinie i udając silną niezależną od niczego kobietę, kupić książkę, usiąść na rynku i wypić najgorszą kawę w swoim życiu.

Myślałam, że ta wycieczka, która kosztowała mnie 6 godzin życia i 76 złoty i 40 groszy zajmie trochę więcej miejsca. Fakt faktem, że mogłabym opowiedzieć, że przeszłam jakieś 5 kilometrów, spacerując po parku, wypaliłam całą paczkę papierosów, odpyskowałam starszej pani, która miała jakiś problem z tym, że palę. BA! nawet poszłam do kościoła i tam płakałam po raz drugi, ale widząc i słysząc śmiejących się tak ludzi po prostu wyszłam.

Minęło już parę dni.. On nadal się nie odezwał i planowałam już jego nieszczęśliwy wypadek albo po prostu różne scenariusze zemsty, ale straciłam przez niego pewność siebie. Nie mówię, że nie mogę przenosić gór, kształcić się i pokazać światu, na co mnie stać, bo to chyba nadal mogę. Moje życie nie zmieniło się. Nadal jest tak samo, jak przed moją wycieczką.
Tylko tyle, że
-powiedziałam o nim rodzicom,
-moi znajomi też już nieco usłyszeli albo się domyślili,
-wywaliłam pieniądze w błoto,
-nie zaufam już nikomu.

Ale wiecie co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że kiedy luzuje wszystkie linki, sprężyny w moim mózgu i pozwalam mu myśleć co tylko chce. Ja często zmuszam moją podświadomość do myślenia na dany temat pod ustalonym przeze mnie kątem. Trudno uwierzyć, że zmuszam do tego podświadomość, a nie świadomość, nie bez powodu interesuje się psychologią i przeczytałam te wszystkie, beznadziejnie nudne książki. Rzadko moje szare komórki dostają wolne i mogą robić, co im się żywnie podoba, dlatego zawsze dziwie się czym się zajmują w wolnym czasie. Teraz świadomie odkładałam ten moment na później, bo boje się to napisać...

Zamiast cieszyć się z oczyszczenia, kubła zimnej wody wylanego na moją głowę, zamiast cieszyć się emocjonalną wolnością, zaczęłam marzyć, żeby znów się zakochać w Damianie.

Zanim zdążę odbudować swój mur, potrzebuję obrońcy, który powstrzyma zło świata przed zaatakowaniem mnie- bezbronnej. Problem polega w tym, że nie mam za co kochać Toma.

Tak bardzo starałam się go znienawidzić, żeby wyrwać się z tej toksycznej miłości, że teraz kiedy chcę do niej powrócić, nie mogę.

4 czerwca 2015

Grill

   Ostatnimi czasy(miesiąc) mało czasu poświęcam znajomym w tym Tomowi. Postanowiłam, że nie mogę się narzucać, bo wiecie, jak działają chłopcy. To oni zdobywają, a nie są zdobywani. Dlatego też ograniczyłam jakiekolwiek spotkania z ludźmi związanymi z Tomem, bo przypadkowo na siebie trafiamy. Nie ma, co się dziwić skoro grupka składa się z 9-10 osób.
   Dlatego, kiedy w piątek zostałam zaproszona na grilla, a może po prostu się wprosiłam, poczułam się jak na jakiejś przepustce z więzienia. Będąc zamknięta w czterech ścianach z książkami, dodatkowymi zajęciami, projektami i tym podobnymi, ciężko wrzucić na luz, więc ten grill dał mi trochę nadziei. Grill okazał się w miarę dużą imprezą, bo była nas aż 5, później 7, nie mogło zabraknąć tam Toma. Na początku były problemy ze zgraniem, ponieważ jak to młodzież, ciężko było zwołać wszystkich koło 18, żeby jechać na zakupy, a nie robić jakieś gówno, typu 'kto co przyniesie, to będzie jadł'. Kolejnym problemem okazało się to, że Tom pojechał do miasta, a bez niego nie można przecież nigdzie jechać (o ironio). Żeby skończyć już tematykę problemów... Byłam jedyną osobą, która ma abonament, co za tym idzie, tylko ja miałam, z czego dzwonić, dlatego zostałam sekretarką!
   Koniec końców zdecydowaliśmy się jechać do Lidla bez Toma, znaczy mieliśmy się z nim spotkać na miejscu, ale zanim to się stało musiałam dzwonić do niego z 4 razy średnio, co 5 minut, więc jak łatwo obliczyć, czekaliśmy na niego co najmniej 20 minut. Dzwoniłam, można powiedzieć, że na polecenie Adriana, bo teoretycznie mieli się tam spotkać, żeby wybrać produkty do burgerów.
  Tom wszedł do sklepu w towarzystwie jakiejś czarnowłosej dziewczyny. Nie mogę powiedzieć, że mnie to nie poruszyło, bo chyba wstrzymałam oddech na parę sekund, co nie uszło uwadze mojej koleżanki, ale, kiedy dziewczyna zmieniła kierunek i sam Tom do nas podszedł, ulżyło mi.
  Przywitaliśmy się, daliśmy sobie po buziaku i można powiedzieć, że poszliśmy od razu do kas, bo chłopcy wszystko znaleźli. Później poszliśmy do samochodów, jednego Toma, drugiego Adriana, którym przyjechaliśmy. Zauważając pęknięty zderzak musiałam zwrócić mu na to uwagę, na co dostałam propozycję wracania na nogach. Przybrałam minę typu 'trudno', żeby po chwili usłyszeć od Toma, że w jego samochodzie nie ma miejsca. Nie wiem czy już wspominałam, że przyjechał sam. Oczywiście wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, Toma dlatego, że do mnie mówił, a całej reszty, dlatego że wiedzą, że nie jest mi obojętny. Na całe szczęście nie wmurowało mnie to tak, jak pewnie by było jakiś czas temu i od razu zapytałam, skąd pomysł, że w ogóle chciałabym z nim gdziekolwiek jechać. Na dobrą sprawę, nie powinnam chyba tego mówić, a nuż chciał się ze mną umówić i zabrać mnie do kina... Nie, nawet ja w to nie uwierzę. Zapaliliśmy jeszcze i rozjechaliśmy się, wszyscy pojechaliśmy na miejsce całego wydarzenia, a Tom, jako że chadza własnymi ścieżkami, rzekomo wybrał się do domu
   Na Toma czekaliśmy też tylko 40 minut i dzwoniłam tylko 2 razy. Zresztą, jak już przyjechał wszystko było już gotowe, a ja z Julką wypiłyśmy już po jednym piwie. W każdym bądź razie było dosyć przyjemnie. Mogłam poobserwować, jak się schyla i wypina swoje pośladki w moją stronę, zapewne nieświadomie i niecelowo, ale zawsze to coś! Adrian stwierdził, że mam wielki, gruby tyłek, ku rozbawieniu Toma, który bardzo wnikliwie obserwował moją reakcje, oczywiście z uśmieszkiem niedowierzania na twarzy. Chwilę też rozmawialiśmy o jego przyszłości, co mnie od dawna zastanawiało. Nie jestem pewna czy wspominałam o jego szkole, której nie zamierza ukończyć. Znaczy w sumie to chyba zamierza, ale nie zależy mu na zdaniu tego egzaminu zawodowego. Pomińmy to, bo nie potrafię jeszcze określić wizji jego świata.
  Kiedy już wyśmiali mój wstręt do jedzenia i przyrządzania mięs i zaczęli konsumować swoje burgery, moja myszka ubrudziła się jakimś sosem. Wiecie jak to jest w filmach, typowo przy kąciku ust taka malutka kropeczka. Gdybym siedziało obok niego, a nie koło Adriana, pewnie bym ją wytarła, ku jemu niezadowoleniu, bo zawsze jak go dotykam się wzdyga. Nie, żebym dotykała go przy każdej możliwej okazji, po prostu uwielbiam męskie brody i ile razy takową widzę, muszę ją dotknąć. Tego dnia Tom taką miał i dotknęłam jej już w Lidlu, także nie chciałam przeginać. Nie odrywając oczu od jego twarzy, powiedziałam: 'Skarbie, pobrudziłeś się, o tutaj', wskazując miejsce na mojej twarzy. Oczywiście odwrócił się w moją stronę, a jak! Chwilę później, czyli jakieś ułamki sekund jego język wykonał bardzo zwinny manewr zlizywania. Nie wiem gdzie wtedy patrzał ani gdzie patrzyli wszyscy inni, ale ja obserwowałam jego język, jakby w zwolnionym tempie. Może to przez te piwa, które wypiłam.
  To by było chyba na tyle z tamtego wieczoru., bo sama szybko zmyłam się do domu, co może było błędem, bo Tom dopiero jechał odstawić samochód z myślą napicia się. Chociaż pewnie i tak nic by się fajnego nie wydarzyło, odkąd ma samochód nie pije zbyt dużo.

  Informacja z ostatniej chwili: Mam manie na punkcie butów i uwielbiam, co jakiś czas kupować nowe i ogólnie obserwować buty innych. Tom miał Adidas ZX 750, w których się zakochałam, ale znacie ten ból, kiedy są tylko męskie. Dzisiaj przeglądałam stronę adidasa w poszukiwaniu jakiejś nowej zdobyczy i oglądając tylko mój rozmiar znalazłam dokładnie takie same. Nie myśląc zbyt dużo, kupiłam je. Teraz się tylko zastanawiam, jaka będzie reakcja ludzi, kiedy zobaczą mnie w męskich butach i reakcja Toma widząc, że mam takie same buty jak on. To będzie musiało być ciekawe! A najważniejsze, że napiszę o tym!


18 maja 2015

Czemu nadal jestem wolna?

  Nie chcę pisać rzeczy typu: jestem za gruba, jestem brzydka i tym podobne. Ja się sobie podobam. Oczywiście mam swoje kompleksy, które spędzają mi sen z powiek, ale potrafię się do nich przyznać przy swoich znajomych, a nawet się z nich śmiać, więc myślę, że oni też mnie taką akceptują. Swoją drogą, że zachowują się bardzo stosownie i nie wypominają mi ich na każdych kroku.
  Nie chcę pisać, że nie mam chłopaka tylko ze względu na Toma, co może jest po części prawdą, ale nie w tym tkwi sęk. Bardzo mi się podoba  i chyba jak w każdym fanfiction, kocham ( znacie moje zdanie na ten temat) i  nienawidzę go jednocześnie, ale to nadal nie jest powód.
  Dzisiaj rano dostałam wiadomość od zupełnie nieznanego mi chłopaka czy możemy się poznać. Pytanie trochę mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj nikt nie pyta się o takie coś już na początku. Jestem przyzwyczajona do zwykłej gadki szmatki i dopiero pytam się "skąd my się znamy?", na co dostaję odpowiedź "możemy się dopiero poznać". Takim oto sposobem odpisałam, że nie wiem, ale istnieje taka możliwość. To, co zdarzyło się później, totalnie mnie zniszczyło. Jego drugim pytaniem nie było nic innego tylko czy mam chłopaka. Serio?! Czy tak powinno się poznawać ludzi? Nawet jeśli piszesz do mnie z zamiarem bycia ze mną, fajnie by było gdybyś chociaż chciał mnie trochę poznać. I nie tyczy się to tylko mnie.
  Gdzie podziały się te wszystkie bzdury o zdobywaniu, trofeach i tak dalej. Halo! Ja mogę być trofeum, jak najbardziej, ale nie mam zamiaru podawać się na tacy, żeby później uchodzić za łatwą. W każdym utworze psychologicznym, kształtującym nasze wyobrażenie miłości znajduje się właśnie zdobywanie, szukanie, poszukiwania. Nie trzeba daleko szukać: Kopciuszek, Królewna Śnieżka, Fiona czy nawet Mała Syrenka. To wszystko to wskazówki, które dali nam przede wszystkim mężczyźni?  Bracie Grim, Hans Christian Andersen i William Steig. To mężczyźni piszą/ pisali najpiękniejsze historie miłosne, które teraz zaliczamy do klasyki. Nie wiem, co się zmieniło, że nagle kobiety doszły do głosu i powstaje 50 Twarzy Greya ( osobiście lubię tą historię), ale z księżniczek stałyśmy się uległymi. Coś tu jest nie tak.
  Jestem wolna, ponieważ nadal czuję się księżniczką! Często gubię buty, nie da się mnie dobudzić i rzadko wychodzę z domu! Czekam aż Tom się ocknie i w końcu ruszy swoje cztery litery, żeby mnie uratować, a jeśli nie on to trudno. Nie mam zamiaru zaniżać standardów tylko po to, żeby nie zostać starą panną. Może moje źródła naukowe nie pokazują przykładów samotnych starych kobiet, ale ja wiem, że też mogę być samotną, szczęśliwą księżniczką!

  Z drugiej strony, chyba po prostu nie chcę się z nikim wiązać. Lubię być niezależna, przed nikim się nie tłumaczyć, mam grupę znajomych, z którymi się spotykam i nie potrafię sobie wyobrazić, że miałabym z tego zrezygnować. Pewnie większość z was sądzi, że to, co napisałam, nie jest prawdą, ale chyba się mylą. Wśród moich znajomych jest dużo par, które się kochają i są ze sobą szczęśliwe, a nawet próbują zachować pozory, że jedna osoba nie jest zależna od drugiej. Jednak, kiedy spojrzeć na to przez pryzmat tego jak się zachowują, o czym mówią, co robią, kiedy nikt nie patrzy..
  Mój dawny przyjaciel znalazł sobie dziewczynę, której na początku nie lubiłam. Możliwe, że czułam się zagrożona, tym że będzie spędzał więcej czasu z nią niż ze mną. Może inaczej, że przestanie mieć czas na widywanie się ze mną, co też się stało. Dziewczynę polubiłam, a nawet się z nią zaprzyjaźniłam, bo okazała się normalną dziewczyną, która potrafiła sobie ustawić Adama tak, jak chciała. Jednak z upływem czasu ich związek tak ewoluował, że oboje zmienili się nie do poznania. On zawsze punktualnie o 22 dzwoni do niej i rozmawiają ponad godzinę, mimo że pojechała do domu godzinę wcześniej. Nie obchodzi go to, że stoimy, rozmawiamy w większym gronie, on po prostu odchodzi 20 metrów i rozmawia. Nie będę opowiadała wam więcej o Adamie, bo ostatnimi czasy spędzam z nim coraz mniej czasu, bo najzwyczajniej w świecie nie mamy o czym rozmawiać, chyba że o Julce albo o szkole, którą on ma gdzieś. Za to Julka też nie pozostała dłużna swojemu chłopakowi. Chce zapalić papierosa, ale tego nie zrobi, bo Adam się dowie. Chce się napić z nami piwa, ale tego nie zrobi, bo się Adam dowie. Kiedy zapraszam ją do siebie, od razu biorę poprawkę na to, że Adam albo zadzwoni po 15 minutach, żebyśmy wyszły na dwór albo, żeby Julka przyszła do niego; lub po prostu przyjdzie do mnie i we własnym domu będę się czuła jak piąte koło u wozu. Dacie wiarę, że ten związek jest na tyle toksyczny, że Julka oduczyła się używania sztućcy?
  Oto właśnie to, czego się boję. Boję się, że przez związek stracę samą siebie, bo będę musiała widywać się cały czas z jedną osobą, która będzie chciała być całym moim światem. I właśnie dlatego mam Toma. Z jego strony nie odczuwam żadnego zagrożenia związkiem, dlatego mi się tak podoba. Stwarza on wokół siebie taką aurę, jakby mur, przez który żadna dziewczyna nie zdoła przejść. On też boi się utraty swobody, dlatego póki co tylko z nim mogłabym się związać. Dodatkowym plusem całej tej sytuacji jest to, że wcale nie muszę się tego obawiać. Nawet najlepiej zapowiadające się związki czasami się psują, a w naszym wypadku nie ma takiej możliwości. Jak może się popsuć coś, co nigdy nie będzie miało szansy na ziszczenine? Tom nigdy nie zapyta się czy chciałabym być z nim, dlatego też nie muszę martwić się odpowiedzią, a w przypadku innych to on nią jest.
  Damian to Damian. Koniec.

14 maja 2015

Wtorek, jako jedno słowo.

  Pominę moją drobną intrygę związaną z wyimaginowanym chłopakiem, z którym rzekomo się spotykałam. Pominę fakt, że postanowiłam już nigdy więcej nie spotkać się z Adrianem, Tomem i innymi, po tym, jak umawiałam się z nimi przez cały dzień. Nawet nie zwracam na to szczególnej uwagi.
  Teraz chciałabym zwrócić uwagę na coś bardzo istotnego, czyli słowa, które wypowiadamy. Nie wiem jak wy, ale ja staram się ostrożnie dobierać słowa tak, żeby nie uraziły nikogo, żeby nie kłóciły się z moim sumieniem czy prawdą. Jest to strasznie trudne, bo nie można zapomnieć o sobie i swoim własnym charakterze. To chyba jeden z głównych problemów tego świata. Trzeba balansować na krawędzi między tym kim jesteśmy, a tym jak powinniśmy się zachowywać, co mówić.
  Zazwyczaj to słowa ranią najbardziej. Wypowiedziane w złym momencie, w złym kontekście, źle zestawione. Mogą wynikać z tego różne rzeczy i tak właśnie było w ubiegły wtorek...
  Wyciągnięta na grilla, na którym i tak nic nie jadłam tylko piłam, można powiedzieć, że dobrze się bawiłam. Chyba nigdy w życiu nie dostałam tylu komplementów i drobnych uprzejmości, na które nie wiedziałam, jak już mam reagować. Jak zwykle zresztą, czekałam na przybycie Toma, który lubi bawić się w Kopciuszka i zazwyczaj pojawia się w okolicach północy, co też się stało tamtego dnia.
  Cały wieczór wygłupialiśmy się z pewną grupką znajomych, w której był Adrian. Śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, robiliśmy sobie zdjęcia jak i moim nogom, które wyjątkowo pokazałam, zakładając sukienkę. Jedno z takich zdjęć zostało wysłane do prawie wszystkich moich snapowych znajomych z podpisem "ale szyny". Nie do końca pamiętam czy ja sama to napisałam pod czyjąś presją, czy ktoś inny to zrobił. Bądź, co bądź bardzo miłe było to, że kolega obok zrobił screena tego zdjęcia, oczywiście udawałam urażoną, zawstydzoną, jak zwał, tak zwał. I w tym momencie powinnam wprowadzić postać Toma, która przyjechała i praktycznie rozgoniła całe towarzystwo do domów, przypominając każdemu, która jest godzina i jak bardzo nam wszystkim chce się spać.
  Jednak wracając do słów, które ranią... Adrian zwrócił uwagę Tomowi, że wysłaliśmy mu zdjęcia, które od razu zaczął oglądać. Zapytany o to, jak podobały mu się "szyny", odpowiedział, że nie podobały. To był pierwszy cios, który od razu zwalił mnie na kolana i zlał zimną wodą od góry do dołu. Ukłucie żalu i w pewnym sensie zawodu było znaczące, ale Tom szybko dopowiedział coś jeszcze. "Nie podobały, nie podobają i nie będą się podobać". Jeśli tamte słowa mnie dotknęły, można sobie wyobrazić, co działo się ze mną po tych. Łzy pojawiają się w moich oczach nawet na wspomnienie o tym, ale wbrew temu, co wszystkie myślimy nie czułam smutku czy czegokolwiek podobnego. Myślimy, bo nadal nie wierzę, że mój organizm tak zareagował. Tym, co naprawdę czułam była pustka. Pustka, która rozprzestrzeniła się po całym moim ciele, do tego stopnia, że łza, która spłynęła po moim policzku, została starta przeze mnie chwilę później pod pretekstem poprawienia makijażu. Na szczęście było ciemno i mam nadzieję, że nikt jej nie widział, chociaż nie jestem pewna, bo jedyne, co wtedy robiłam, było tępe wpatrywanie się w Toma, z nadzieją, że z każdym kolejnym zamknięciem oczu, przeniosę się w inne miejsce i stwierdzę, że te słowa nigdy nie padły. Warto zauważyć, że po tym komentarzu zapanowała cisza, którą przerwał Tom zaraz po moim 'poprawianiu makijażu'. Mam nadzieję, że nie widział mojego smutku, bo z pustką to raczej pewne, ale dodał "szyny to są tramwajowe, kolejowe..". Jakby sytuacja sama w sobie nie była idiotyczna.
  Później odbywały się już przeróżne rozmowy dotyczące, jak mniemam innych dziewczyn z sąsiedniego miasta czy coś takiego. Nie za bardzo pamiętam, bo wyłączyłam się i starałam się wymyślić sposób, dzięki któremu mogłabym się stamtąd wydostać, bez wzbudzania podejrzeń i chęci odprowadzenia mnie. Z pomocą w pewnym momencie przyszedł mi Tom(kto by pomyślał, że chłopak jest taki pomocny), który do końca wmówił wszystkim, że są zmęczeni.

TRYB OPOWiADANia

  Wyszliśmy z podwórka Pawła na drogę prowadzącą do domu Adriana. On musiał skręcić w prawo, a ja z Tomem w lewo, żebyśmy mogli dojść do głównej ulicy prowadzącej do mojego domu i do samochodu Toma. Nie chcąc przeciągać, bo wiem, że moglibyśmy stać tam jeszcze z godzinę, pożegnałam się z Adrianem
  - Co się dzieje? - zapytał, widząc moje 'zadowolenie' wymalowane na twarzy.
  - To samo, co tam! - od razu odpowiedział Tom, jakby to pytanie było skierowane właśnie do niego. Przemilczałam sytuacje, bo jedyne, co mogłam zacząć robić to płakać, z głosem Toma odbijającym się echem w mojej głowie. Posłałam Adrianowi słaby uśmiech i skierowałam się wolnym krokiem w stronę głównej ulicy. Nie dało się ukryć, że chciałam, żeby Tom mnie wyprzedził i pojechał już do domu, a ja w tym czasie mogłabym na spokojnie dojść do domu. Mój plan spełnił się w połowie, bo chłopak faktycznie mnie wyprzedził o pięć kroków, żeby po chwili krzyknąć w moją stronę: - No chodź, bo cię porwą!
  - Rozejrzyj się, kto miałby mnie porwać - odpowiedziałam pod nosem, całą silną wolą zmieniając "chciałby" na "miałby". W odpowiedzi usłyszałam ciche 'fakt' czy coś w tym rodzaju, ale zwolnił na tyle, że dochodząc do jego samochodu był tylko krok przede mną. Stanął pomiędzy tylnym zderzakiem a płotem skutecznie tarasując mi drogę do domu. Parę godzin wcześniej pewnie skakałabym z radości, że po prostu nie odjechał, jak to ma w zwyczaju, ale tym razem nie byłam w humorze. Nie zorientowałam się, kiedy mnie pocałował ani, kiedy wchodząc już na swoje podwórko, zauważyłam, że dopiero odjeżdżał.

  Nie lubię opowiadać o dialogach, dlatego skorzystałam z 'trybu opowiadania', jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. Prawda jest taka, że dopiero następnego dnia zdałam sobie sprawę, że właśnie tak wyglądała końcówka naszego spotkania. Byłam tak pogrążona tym co powiedział, że nie zauważyłam, że zamiast normalnie pocałować mnie w policzek, 'zahaczył' o moje usta. Nie zauważyłam, że czekał dopóki nie doszłam do domu.
  Słowa mogą tak wiele zmienić... 

6 maja 2015

Majówka.

  Na początku miałam dość sprecyzowany plan opisywania mojego i Toma życia, jednak, jak zwykle zresztą, coś musiało pójść nie tak, jak powinno. Teraz, teoretycznie, powinnam właśnie wypisywać wszystkie wady Toma, ale trochę przeraża mnie ich liczba. Przy zaletach miałam problem, którego przy wadach nie widzę, a nie chcę w taki sposób pozbywać się myśli o moim wymarzonym. Swoją drogą w ciągu ostatnich paru dni, dokładnie sześciu, zmieniło się co nieco w naszych relacjach. Jednak, żeby zacząć opisywać, co się dzieje teraz, powinnam zrobić chociaż krótkie wprowadzenie. Przypuszczam, że znając naszą historię od zeszłego czwartku, nie zwrócilibyście na nią nawet uwagi, bo utonęła by w morzu podobnych historii, ale przez wzgląd na te wszystkie lata...
  Brat mojej przyjaciółki podobał mi się od zawsze. Jego mama i moja przyjaciółka zawsze mówiły o mnie jako o synowej/bratowej. Na początku mnie to wkurzało, bo może i podobał mi się Tom, ale nie na tyle, żeby od razu się z nim żenić. Poza tym miałam dopiero 8-9 lat, więc nie chciałam się żenić. Wtedy czekałam na mojego księcia z bajki a nie na dwa lata starszego Toma. Jednak po pewnym czasie coś zaczęło mi się kłębić w głowie. Ja, on, dwójka wspaniałych dzieci.. Może to brzmi dosyć śmiesznie, ale w wieku 14 lat opiekowałam się nim bardziej niż samą sobą, o ile milczenie można nazwać opieką. Tak, więc uwierzyłam w to, że ta moja sympatia do Toma mogłaby mieć zakończenie na ślubnym kobiercu i zaczęłam się w to wkręcać.
  Tom nie był ani najgłupszy, ani najbrzydszy, a na dodatek popierała mnie jego rodzina, więc, kiedy sam nie kwapił się do rozmów ze mną ani okazywania jakiegokolwiek zainteresowania moją osobą, postanowiłam poczekać. Nie był głupi, ale, który nastolatek myśli o ślubie z jakimś bachorem.
   Takim oto sposobem dwa lata temu w wakacje wszystko się zaczęło. Zaczęłam częściej go widywać, bo okazało się, że nagle znaleźliśmy wspólnych znajomych. Było miło, pomimo faktu, że nadal mnie onieśmielał, jak cholera.. Bywały też dni, a może lepiej nazwać to wieczorami albo nawet nocami, kiedy zbliżaliśmy się do siebie bardziej niż przez poprzednie lata razem wzięte. Zdarzyło się tak, że spałam na jego kolanach, głaszcząc jego plecy ( to, że musiałam udawać pijaną, wolałabym przemilczeć). Innego razu dał mi swoją bluzę, kiedy prawie zamarzałam na jakimś festynie. Wtedy też zostałam mianowana jego prywatnym pomagierem, który miał pilnować jego rzeczy, ale trzymać się w miarę daleko, dopóki on sam mnie nie zawołał. Nie oznacza to, że nie mogłam do niego podejść, ale najzwyczajniej w świecie mijało się to z celem, bo on sam nie wiedział z kim, o czym i gdzie będzie rozmawiał za chwilę, więc trzymałam się na uboczu rozmawiając ze znajomymi, ubrana w jego bluzę i trzymająca półlitrową butelkę red label. Strasznie mi się to podobało, bo tak czy siak co parę minut wołał mnie do siebie, dopiero czytając to widzę, że coś było nie tak w tej mojej "miłości". Nie mogę narzekać, bo te wspomnienia zaliczają się do tych, które pamiętam najbardziej i najlepiej. Pamiętam, jak mama po mnie przyjechała, bo nikt nie był w stanie mnie odprowadzić, więc poszłam oddać bluzę Tomowi, którą bardzo chętnie przyjął, bo było naprawdę zimno, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy wydaje mi się fakt, że, kiedy zakładał tą bluzę, swój kubek podał właśnie mi, jakby chcąc mnie zatrzymać, żeby móc się ze mną pożegnać buziakiem.
  Swoją drogą historia witania i żegnania się buziakiem też jest bardzo ciekawa! To było tego samego lata, co festyn. Wróciłam właśnie z wakacji spędzonych z dziadkami i kuzynami w Międzywodziu. Byłam padnięta po prawie 9-godzinnej podróży, ale kiedy tylko znajomi zadzwonili do mnie z pytaniem, czy przyjdę na ognisko, oczywiście się zgodziłam, bo miałam po dziurki w nosie siedzenia z ludźmi starszymi ode mnie o co najmniej 25 lat i młodszymi o 12. Oczywiście poszłam tam tak, jak stałam czyli w spodniach, które służą mi teraz jako piżama. Rodzice pozwolili mi zostać tam do 12, ale miałam ochotę wracać już po 10, kiedy to moi znajomi poszli i został Tom z paroma swoimi kolegami, których ja też znałam, ale nie tak dobrze jak on. Wraz ze zbliżającą się godziną 0, zbliżały się moje obawy, że muszę już iść, bo oczywiście usadowiłam się obok Toma i bardzo mi to pasowało na ówczesną chwilę, ale kiedy już wstałam to pożegnałam się z wszystkimi, Toma zostawiając na koniec z dwóch powodów. Pierwszy jest znany wszystkim, czyli 'najlepsze na koniec', a drugim z powodów był fakt, że nie wiedziałam, czy będę mogła go pocałować. Do tamtej pory nie widziałam, żeby jakakolwiek dziewczyna odważyła się podejść do niego tak blisko, ale kiedy oburzył się, że jeszcze jemu nie dałam buziaka, na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak wzięłam jego twarz w ręce i powoli zbliżając nasze twarze pocałowałam go w kącik ust. Później domagał się bisu, nawet odniosłam wrażenie, że chciałby mnie odprowadzić, ale wyszło jak wyszło. Od tamtej pory nie boję się, w przeciwieństwie do innych dziewczyn, dać mu buziaka, co nie oznacza, że za każdym razem nie mogę się z tego cieszyć.
   Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dostrzegać jego podobieństwa do mojego taty. Naprawdę wiele ich łączyło, więc skoro dziewczyny szukają mężów na wzór swoich ojców… To musiał być ten jedyny… Jednak, kiedy coraz bardziej sobie to uświadamiałam, on jeszcze bardziej się ode mnie oddalał. W końcu pewnego razu nie obeszło się bez płaczu.. Może lepiej by to określić rykiem! Pocieszali mnie dosłownie wszyscy. A fakt, że tego dnia opijaliśmy moje imieniny, wcale nie pomógł. 10 osób tłumaczyło mi, że on nie jest tego warty, że nie powinnam płakać przez chłopaka, że oni dokładnie wiedzą , jak ja się w tym momencie czuję. Nawet jego przyjaciel, który ogólnie jest dosyć cichy, starał się mnie uspokoić. Skończyło się na tym, że wróciłam do domu pijana, brudna, zapłakana, załamana.. Po prostu porażka.
   Moje uczucie do niego ewoluowało do tego stopnia, że wszyscy już o nim wiedzą, a jeśli Tom jeszcze nie zdał sobie z tego sprawy, oznacza, że jest po prostu idiotą, ale jestem prawie pewna, że on wie i tylko udaje, że tego nie widzi.
    Wracając do tematu przewodniego w tym poście, czyli majówki tego roku... Moi rodzice postanowili wyjechać na 3 dni nad morze, więc miałam zostać z siostrą w domu same. Nie zapowiadało się to kolorowo, bo przez szkołę i różnie inne zajęcia nie za bardzo mam czas utrzymywać znajomość z moimi 'przyjaciółmi'. Miałam przesiedzieć na tyłku te trzy dni, a potem następne, bo matury, ale nic bardziej mylnego. W czwartek spotkałam koleżankę, która zaprosiła mnie na piwo, więc poszłam i wtedy też po jakimś dłuższym okresie zobaczyłam Toma ( oczywiście nie mam na myśli przelotnego cześć, bo takie się zdarzały, chodzi mi o co najmniej 20 minut we własnym towarzystwie). Spędziłam chyba 6 godzin na dworze, z czego połowę tego czasu z Tomem.
  Następnego dnia, czyli w piątek, nie mając nic lepszego do roboty, zaprosiłam dwóch kolegów do siebie w celu pogrania na x-boxie. Później wprosił się mój przyjaciel, który spędza ze mną bardzo dużo czasu, ale tym razem przyprowadził do mojego domu Toma ( za każdym razem mylę się i piszę jego prawdziwe imię, więc nie zdziwcie się, jeśli kiedyś po prostu się zapomnę). Pierwszy raz w życiu był w moim domu i pierwszy raz w życiu miałam ochotę go rozszarpać, bo zaczął się śmiać z wszystkich zdjęć, które moja mama porozstawiała po całym mieszkaniu. Nie będę zanudzać niuansami takimi jak jego spojrzenia w moją stronę, kiedy rozmawiał przez telefon, czy drobne uprzejmości. Ważne jest to, że na prawdę uznałam tamten wieczór za udany, tym bardziej, że byliśmy w stanie normalnie rozmawiać, do tego stopnia, że żartowaliśmy nawet, że spotykamy się potajemnie, w co prawie uwierzył ten mój przyjaciel Adrian.
  Później dwa dni spędziłam bez towarzystwa Toma, co poskutkowało dziwnym pragnieniem zobaczenia go. O ile mnie pamięć nie myli to dopiero w poniedziałek się widzieliśmy, kiedy to 'przez przypadek' zaprosiłam go na kawę, a po parunastu godzinach się spotkaliśmy. Warto powiedzieć, że wtedy nasze stosunki były wręcz idealne. Żartowaliśmy, śmialiśmy się razem, nawet popychaliśmy, co skończyło się moim upadkiem na ziemię. Później Adrian powiedział mi, że Tom był przerażony, kiedy upadałam, a upadałam, bo on mnie popchnął. W tym samym dniu goniłam go przez pół ulicy, bo zaczął nagrywać mnie na snapie, co mnie wkurzyło, bo czasami mam predyspozycje do robienia głupich min.
  To, co wydarzyło się w poniedziałek dało mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie chciałabym takiego mężczyznę, czy Tom ma być tym jedynym. We wtorek rano już wiedziałam, że tak, ale to, co działo się później, trochę ostudziło moje zapędy...

Kim jesteś Tom?

  'On mnie nie kocha!', 'Spójrz na mnie, nie zasługuję na nic dobrego'. Jest pewnie wiele zdań, którymi dołujemy samych siebie. Powstaje pytanie czy to, co mówimy faktycznie jest prawdziwe. Czy te wszystkie złe słowa są prawdziwe, konieczne? Czy to my jesteśmy problemem?
  Ja sama przeżywam miłość swojego życia. Nie usłyszycie tego ode mnie, bo w życiu się do tego nie przyznam. "Jesteś w nim zakochana, uwierz mi". "Przecież widać, że go kochasz za każdym razem, kiedy o nim mówisz, iskierki w oczach cię zdradzają". Co z tego, skoro NIGDY nie usłyszycie tego ode mnie. Żeby coś o tym napisać musiałam do tego dojrzeć. Czasami nazywam go panem X, ale dzisiaj nazwę go po prostu Tom. Nie znam żadnego Toma, więc nie sądzę, żeby ktoś mógł czuć się z tego tytułu urażony, a sam pan X, w życiu by się nie domyślił, że o niego chodzi.
  Mój Tom jest uosobieniem wszystkiego, dosłownie wszystkiego, czego nienawidzę u mężczyzn. Ma wszystko czego zapragnie, pali zioło, na dodatek jest opryskliwy. Każdemu nasuwa się pytanie, co takiego jest w tym chłopaku.
  Nie jest specjalnie wysoki, ale nadal wyższy o jakieś 10 centymetrów ode mnie. Budową ciała też nie poraża. Nie ma tak uwielbianej linii 'V' ani rozbudowanych ramion. Można powiedzieć, że patrząc przez pryzmat ciała, że nie grzeszy urodą. Włosy zawsze ścina tak samo, czyli zawsze są krótkie, jasnobrązowe. Twarz owalna, lekko asymetryczna, bo lewa strona szczęki jest nieco wyżej niż prawa. Kiedy się uśmiecha, jego wargi delikatnie się chowają, a kiedy pokazuje swoje małe, trochę pożółkłe od palenia ząbki, wygląda jak 12-latek i tak było od zawsze. Ale jego oczy.. Jego oczy są prześliczne! Nie ma długich rzęs, a worki pod oczami są chyba normą, ale, kiedy patrzę w te niebieskie oczy, mam wrażenie, że nie ma nic dookoła. Kiedy tylko nawiązujemy kontakt wzrokowy, czuję się wyjątkowa, bo jego spojrzenie jest takie łagodne, jakby nigdy nie poznał, żadnego z ciemniejszych aspektów życia. Cały czas wierzę, że oczy są oknami duszy i właśnie taki jest. Mówią też, że oczy nigdy się nie zmieniają i powinno się zakochiwać właśnie w nich.
  Warto też zwrócić uwagę na pewność siebie, która wręcz bije od niego. Jeszcze parę miesięcy temu z trudem cokolwiek do niego mówiłam. A jeśli już mówiłam, musiałam być pijana. Wyobraźcie sobie zamknięty pokój, w którym stoją dwie osoby, od których bije aura. Stojąc z nim właśnie w tym pokoju, musiałabym zająć miejsce w kącie i nadal czułabym, jak moja siła cały czas się cofa. Oczywiście nie mówimy o sytuacjach, w których jesteśmy sam na sam, bo takich jest niewiele. Przez te wszystkie lata, kiedy się znamy, mogłabym policzyć je na palcach jednej ręki. Ostatnimi czasy, kiedy jesteśmy semi-alone, bo jest z nami nasz wspólny przyjaciel, który z resztą bardzo by chciał, żebyśmy byli razem, jestem w bardzo dobrych stosunkach z Tomem. Potrafimy normalnie rozmawiać, żartować i tym podobne.
  Na dobrą sprawę można stwierdzić, że Tom nie ma prawie żadnych zalet? Na to wychodzi

27 kwietnia 2015

START!!!!

       Kiedy nie wiadomo, co ze sobą zrobić, najlepiej usiąść i zacząć pisać bloga. Jeśli z czasem problemy znowu zaczynają cię przerastać i blog nie jest wystarczająco pomocny, a na dodatek tworzy się tylko dla siebie, pora na to, żeby stworzyć coś bardziej osobistego. Coś, gdzie można powiedzieć i wszystko i nic. Każdy potrzebuje ramienia, na którym mógłby się wypłakać i czegoś, z czym'/kimś mógłby się cieszyć.

       Oto, dlaczego powstało Waity Katie, które jest typową, beznadziejnie dołującą historią miłości, na którą czekam. Historia, którą napisało życie albo może pewien mężczyzna, którego spotkałam, ale poznawać będę równocześnie z wami.

       Nie jestem pewna czy zostanę drugą Carrie Bradshaw. Nie jestem pewna czy to, co tutaj się pojawi będzie obiektywne. Jedyne czego jestem pewna to to, że właśnie teraz ta historia się zaczyna.